Wrocław. Sobotni poranek 28 maja. Na torze kartingowym PZM Niskie Łąki maniacy jazdy precyzyjnej wokół kolorowych pachołków ściągają konie z przyczep…
Wieźli je tu przez pół Polski, przez pół nocy lub całą. Inni zajeżdżają na kołach. Mieszkańcy Wrocławia i licznych miast Dolnego Śląska, spora ekipa z Krakowa, niezłomni jeźdźcy z Gorzowa i Gliwic, oraz jak zawsze silne reprezentacje Stolycy Państwa Polskiego oraz Stolicy Polskiej Gymkhany – Warszawa i Szczecin.
W ów poranek trudno było cokolwiek przewidywać. Ani tego, czy pchane silnym wiatrem niskie chmury nie luną deszczem, ani kto ma największe szanse stanąć na podium drugiej rundy mistrzostw Polski Gymkhana GP, organizowanych przez motoFUNdację, tym razem we współpracy z lokalną grupą MotoGymkhana.pl. Poprzednia, otwierająca sezon runda szczecińska przyniosła zaskakujące przewroty w gymkhanowej czołówce. Obrońca tytułu mistrza Polski, Beniamin Mucha, który w 2013 tylko raz był drugi, a wszystkie pozostałe trzy rundy zakończył na szczycie pudła, w Szczecinie w maju wystartował po ostrym highsidzie złapanym w treningu, nieświadom że ma skomplikowane złamanie kości stawu skokowego. Mimo bólu i uszkodzeń Hondy CBR600RR zajął czwartą pozycję. Rufi Rafał Dziki-Sereda, debiutant sezonu 2012, był drugi, a trzecie i pierwsze miejsce wywalczyli młodzi szczecinianie – Dziki Krzysiek Dzikowski (złote dziecko sezonu 2013, Honda CBR600F4i) oraz Smelka Tomek Smela, startujący na własnoręcznie stworzonej Hondzie Franca Custom, który już w swym debiucie w klasie zawodowej poszedł jak burza i sięgnął po zwycięstwo.
Jednak na liście startowej 2. rundy zabrakło przede wszystkim czołowych reprezentantów Wrocławia. Beniamin, nadal z nogą w gipsie, nie mógł wrócić na siodło; przyjechał pomagać organizatorom jako asystent sędziego pomiarowego. Oscar Kubicki i Zachar Paweł Zachariasz jako autorzy trasy nie mogli startować. Dodam tu, że absencja na tej edycji nie przekreśla szans trzech wrocławian na dobre miejsce w klasyfikacji końcowej, do której liczą się najlepsze cztery wyniki z sezonu, a rund jest pięć – właśnie z myślą o organizatorach w poszczególnych miastach. Na rundę nie dotarł też Rufi, natomiast pojawił się na niej Gruszka Grześ Uliński – wicemistrz sezonu 2013, bardzo silny zawodnik z Warszawy, który w ubiegłym sezonie stanął na podium we wszystkich edycjach w których brał udział, i jako jedyny z całej stawki jeden raz pojechał szybciej od Beniamina, zwyciężając w Szczecinie we wrześniu. Ponadto ostrą walkę zapowiadali też głodni sukcesów zawodnicy debiutujący w klasie Pro: Tabor 69, Łukasz Malarz i Kornik Wrzesiński. W maju stanęli na podium klasy amatorów, a do grupy zawodowej dostali się po przekroczeniu progu 5. punktów do klasyfikacji generalnej, w której punkty przyznawane są na podstawie czasów osiągniętych w danej imprezie bez podziału na klasy. (Regulamin oraz wyniki poszczególnych edycji są dostępne na stronie zawodów: gymkhana-gp.pl)
Asfalt – mroczny obiekt pożądania
Zanim jeźdźcy zmierzyli się z trasą konkursową, powalczyli z dwunastometrową ósemką. Konkurs GP8 odbywał się na niezbyt fajnym kawałku wyślizganego i nierównego asfaltu (trudno było zresztą o inny na tym obiekcie) dodatkowo zwilżonym przez pierwsze krople deszczu. Może dlatego mniej doświadczeni uczestnicy imprezy przytulali się do nawierzchni częściej niż zwykle. Jeden z nich, debiutant Wiktor, połamał przy tym set w swojej Kawasaki ZX-636R. Niezawodny Adaśko z motoFUNdacji zabrał się za szybką reanimację konia, tak by młody wrocławianin zdążył wystartować w konkursie głównym, i przełożył mu podnóżek z własnej maszyny, przez co sam nie wziął udziału w konkursie. Nie miał zresztą na to czasu, bo nim jeden motocykl zjeżdżał ze stołu operacyjnego, w kolejce czekał już następny. Do południa Adaśko nareperował pięć maszyn. Podobnie było w maju 2013, kiedy w deszczowej 1. rundzie Adaśko naprawił od ręki kilka uszkodzonych w treningach motocykli, w tym Cebry Beniamina i Dzikiego, którzy jeszcze tego samego dnia na tych koniach wygrali w swych klasach.
Oprócz Wiktora, twarde lądowanie w GP8 zaliczyło czworo zawodników. Ale był jeszcze jeden, który po upadku (na szczęście nie-moralnym) – przejazdu nie zakończył, lecz pozbierał się w około trzy sekundy i dojechał do mety w całkiem przyzwoitym czasie. A numer ów powtórzył także w drugim przejeździe. Już zgadliście kto? Oczywiście, Dziki, który na majowej rundzie otrzymał nową ksywkę „Gleba” – po tym, jak w obu przejazdach konkursu głównego lądował na asfalcie i zbierał się z niego tak szybko, że dał radę jeszcze zająć trzecie miejsce na podium. Tym razem, czas wskazany przez stoper (31,3 sek – z glebą!) wystarczyłby również na trzecie miejsce, ale karne sekundy spowodowały że Dziki, zwycięzca GP8 z rundy majowej, spadł na piątą pozycję. Czwarty z czasem 34,0 był Marino Mariusz Juszczak z Krakowa – ten, który na pożyczonym koniu wygrał w amatorach w lipcu a potem zaczął odnosić sukcesy na Torze Poznań w klasie 125ccm. Łukasz Tabor 69, który w ubiegłym sezonie na każdych zawodach narzekał „a mogłem być trzeci”, tym razem… był trzeci: 33,7 sek.
Batalia o szczyt pudła tej konkurencji rozegrała się między Smelką a Gruszką. Dosiadający Francy Smelka (2. miejsce w GP8 w szczecińskiej edycji) już w pierwszym czystym przejeździe pokonał psychologiczną barierę pół minuty osiągając czas 29,7 sek. Blisko, bardzo blisko rekordu Polski (29,0). W drugim podejściu obciął jeszcze 0,4 sek, ale finiszując w lewym złożeniu nie utrzymał tylnego koła w kopercie mety, co spowodowało doliczenie trzech sekund do czasu. Gruszka pojechał czysto, za pierwszym razem 30,2, za drugim jeszcze szybciej: 29,9, co dało mu ostatecznie drugie miejsce. (W GP8, inaczej niż w konkursie głównym gymkhany, o miejscu decyduje jeden, lepszy z czasów.)
Małżeństwo to zło…
Trasa konkursowa wymyślona przez Zachara musi zawierać jego ulubioną figurę – „łapkę” – zawrotkę z serią kilku pachołków, które należy po kolei objeżdżać, wracając do zawrotki. Układ toru kartingowego sprawił, że trasa była bardzo łatwa do zapamiętania, do tego zawierała fajną szybką pętelkę wokół trawiastego klombu. Niektóre sekcje toru, przeznaczone na trening i rozgrzewkę, zasłonięte były przez metrową trawę. Po tych rejonach śmigał na hulajnodze Oscar i ściągał zawodników na start. W klasie amatorów faworytami byli: Kij’ek Darek Sobótka z Warszawy, który debiutował w 3. warszawskiej rundzie 2013 i już w pierwszych swych zawodach zwyciężył; Dragon92 Krzysiek Lewandowski ze Szczecina – pierwszy po pierwszym przejeździe w maju, ale potem dramatycznie pochrzanił trasę; Koroviov Marek Feliksik z Krakowa, pierwszy raz na GymkhanaGP, ale wcześniej na podium w Pucharze Katanki, doświadczony kierowca wyścigowy z „dużego” toru. Okazało się jednakowoż, że ich czasy dały im miejsca za czwartym strażakiem Pedrosem (Kobyłka/Warszawa): Kij’ek był piąty, remisując z Allaisem Tomkiem Galińskim (Szczecin), Dragon siódmy, Koroviov ósmy; podium natomiast opanowali reprezentanci gospodarzy. Sławek „Sprzedam Opla” Wawrzyniak, Hubert Walczak i Mateusz Brycki mieli za sobą starty w Honda Gymkhana 2012 oraz w lokalnych zawodach na Oldtimerbazar w 2012 roku, w czasach działania MotoGymkhana.pl, i pokazali imponujący poziom umiejętności. Wygrał Mateusz, z sumą czasów 2:40,1, zaledwie o 0,2 sek przed Hubertem, Sławek był półtorej sekundy wolniejszy. Ich czasy zarazem dały im wyjątkowo wysokie czwarte, piąte i siódme miejsce w kolejności czasów bez podziału na klasy, z różnicami 0,1-0,2 sek do sąsiadujących w zestawieniu rywali z klasy PRO! Ci sami trzej muszkieterowie sklastrowali się w tejże kolejności na miejscach 6, 7 i 8 w GP8.
Mateusz zaraz po przejeździe konkursowym opuścił imprezę, gdyż – jak twierdził – musiał udać się na ślub, podobno nie własny. Po raz kolejny potwiedziło się, że małżeństwo to zło – zwycięzca klasy amatorów nie wziął udziału w rozgrywce pucharowej ani nie stanął na podium, by osobiście odebrać nagrodę w postaci kurtki Modeka Mesh2 oraz piękny puchar z części motocyklowych, zespawany przez Zachara w Warsztacie Zachar Motocykle.
To wina Tuśka!
Wrocław jest najfajniejszym miastem w Polsce na wiele sposobów, także na płaszczyźnie feminizacji sportów motocyklowych; w zawodach wzięło udział osiem motocyklistek. Nominalnie to niewiele, ale relatywnie do frekwencji chociażby w Szczecinie, jest to niezły wynik. Najszybsza była znów Maiya (Wrocław) która tak pięknie zadebiutowała w Szczecinie miesiąc wcześniej (od razu 15-ty punktowany czas zawodów i 7. miejsce w amatorach – najlepszy debiutant), zaś po niej Totka (Szczecin) i Tuśka (Szczecin). Tuśka niemal przegapiła moment wręczania nagród i spóźniła się na podium, dobiegając doń gazelim sprintem „don’t touch the ground”. Totka z czasem 37.6 była też najszybsza w GP8. Jedna z zawodniczek Alicja dowiedziała się o imprezie dzień wcześniej, z Faceboka; nie mając pojęcia o co chodzi, przyjechała ze Świdnicy razem z tatą, wystartowali i twierdzą, że od tej pory nie opuszczą żadnej edycji.
„Tyle samo lądowań co startów” jak mówią lotnicy…
Przejazdy zawodowców zaczęły się od razu z grubej rury. Dziki, który rano w obu przejazdach GP8 wylądował na asfalcie, również w konkursie głównym zaprezentował swoją arcymistrzowską umiejętność pozbierania siebie i Cebry w trzy sekundy. Gdyby zrobić oddzielne zawody w takiej konkurencji, zostałby mistrzem świata. Mimo twardego przyziemienia i restartu, zameldował się na mecie z czasem 1:13,6, plus sekunda kary za glebę. Jako drugi jechał Smelka na swojej niezwykłej Francy. Płynnie i dokładnie, po czystym przejeździe wykręcił minutę dziesięć i pół sekundy. Zaraz po nim pojechał Gruszka, swoim charakterystycznym stylem, brutalnym i skutecznym niczym katana w dłoni samuraja. Czas 1:10,3 dał mu pozycję lidera o włos. Jadący po nim Tabor zrobił 4. czas pierwszej kolejki ze stratą prawie 6 sekund do Dzikiego. Kolejni byli: Marino (jadący jak zawsze na koniu pożyczonym – tym razem od Oscara), Wrzesiński i Malarz.
Tymczasem po przedpołudniowych deszczykach tor przesechł i zrobił się upał. W antrakcie, dla ekscytacji audytorium, wystąpił zachodniopomorski artysta antygrawitacji – Ciut11, używający sportowego modelu trampek od Chińczyka, sorry, od kupca z Azji, za 9 złotych. To takie oczko w stronę potencjalnych sponsorów. W drugiej kolejce przejazdów trzej ostatni zachowali kolejność, ale startujący po nich Tabor 69, mistrz Polski na ćwierć mili, mający do perfekcji opanowane puszczanie sprzęgła, ze złej strony zaczął szybki slalom na początku trasy i wszystkie pachołki musiał powtórzyć, cofając się do samego początku trasy. A podobno tylko kobiety mają problem z lewo-prawo 😉 W ten sposób z miejsca czwartego spadł na siódme. Dziki znów nie wytrzymał presji – niemal pomylił trasę, w ostatniej chwili unikając błędu, ale kosztowało go to karę za podparcie, które wykonał celowo by zawrócić w miejscu, zaś kilka pachołków dalej ponownie udał się na krótki odpoczynek na przytulnej nawierzchni. Z asfaltu wstał jak zwykle w okamgnieniu. Tak samo jak w maju w Szczecinie zrobił zatem po jednej glebie w obu przejazdach konkursowych i mimo to nie stracił podium, zajmując jego trzeci stopień z zapasem 3,5 sek. do Marino.
Na ringu zostało zatem dwóch wojowników – Smelka i Gruszka. Dwudziestolatek ze Szczecina nie stracił zimnej krwi, składając swą Francę w kolejne zawrotki dokładnie i bezbłędnie; czysty przejazd zakończył poprawiając swój czas o niecałą sekundę (1:09,7). Ostro jadący Warszawianin w ryku silnika swej Hondy CBR400 Baby Blade po kolei rozprawiał się z pachołkami, i dojechał do mety czysto z dokładnie takim samym czasem jak w pierwszej kolejce. Co oznaczało, że z zapasem 0,4 sekundy wygrał genialny młody szczecinianin.
Druga runda w tym roku, drugie zwycięstwo. Umocnienie pozycji w klasyfikacji generalnej – 50 punktów, przed Dzikim (32) i Rufim ex aequo z Grzesiem (po 20 punktów). Po raz pierwszy w historii gymkhany w Polsce zdarzyło się, by ktoś sięgnął po wszystkie trzy pierwsze miejsca na jednych zawodach. Podając Smelce puchar z tarcz hamulcowych, Oscar powiedział „gratuluję, Marquez” 🙂
Powtórka z rozrywki – to już nudne być zaczyna!
Na koniec imprezy, niczym wisienka na torcie, została rozgrywka pucharowa pod patronatem jednego ze sponsorów imprezy, szkoły nauki jazdy Nova. Zasadniczo w pucharze rywalizują czterej najlepsi amatorzy i czterej najlepsi zawodowcy. Ale zwycięzca klasy amatorów był już daleko stąd, patrząc jak ktoś z własnej woli oddaje bezcenną wolność, zamiast niego wystartował Allais, zaś od strony Pro do pucharu weszli Wrzesiński i Malarz, po tym jak wycofali się Marino (z powodu problemów z motocyklem), i Gruszka (reakcja na upał). O rozstawieniu zadecydowało losowanie. Biedny Hubert poszedł jak baranek na rzeź, bo jadąc przeciw Dzikiemu miał świadomość, że nawet gleba rywala nie jest w stanie go uratować. Dziki jednak zaskoczył wszystkich i pojechał pierwszy raz tego dnia bez gleby. Żeby jednak tradycji stało się zadość, już po przejeździe przewrócił się wyjeżdżając z trasy na pole rozgrzewkowe. Allais zmierzył się z Pedrosem i tym razem to szczecinianin był szybszy, ale poległ z klasą z ręki swego krajana Dzikiego w półfinale. Sławek SprzedamOpla trafił w ćwierćfinale na Wrzesińskiego. Ich sumy czasów z konkursu głównego różniły się o zaledwie 0,1 sek, więc pojedynek zapowiadał się ciekawie. Niestety wrocławianin stracił panowanie nad motocyklem przy dojeżdżaniu do kółka i uderzył dość niefajnie w otaczające klomb opony, uszkadzając przednie zawieszenie i solidnie się obijając. Malarz wylosował Smelkę, a że chciał odpaść z pucharu z rozmachem i zgodnie z własną tradycją, złapał glebę na Zacharowskiej „łapce”. Smelka który jechał z tej pary jako drugi, miał świadomość że nawet w przypadku wywrotki będzie miał dość czasu by jeszcze wejść do półfinału, pojechał więc na maxa i ustanowił rekord toru (1:07,3). Po pojedynku z Kornikiem spotkał się zatem w finale z Dzikim – tak jak miesiąc wcześniej w Szczecinie. Na swej domowej rundzie ci dwaj kumple, razem trenujący i podróżujący na zawody, wykonali w finale pucharu bezprecendensowy remis. Jak będzie tym razem???
Dziki pojechał pierwszy. Chciał dać z siebie wszystko, ale skończyło się znów na glebie. To była jego piąta wywrotka w tym dniu (tej spoza trasy nie liczę) i jedna z ponad tuzina które się wydarzyły na tej wyjątkowo przewrotnej rundzie. Smelka przejechał bezbłędnie i wygrał z czterosekundowym zapasem. Tym razem nie było remisu. Gdy Daniel Kisiel, komentator wszystkich ogólnopolskich zawodów Gymkhany od początku jej istnienia w Polsce, wywołał jeźdźca Francy po raz trzeci na szczyt podium, z widowni padł komentarz „to nudne ;-)”. Heh, o Marquezie też już tak mówią! Jeździec na Francy wygrał wszystkie możliwe kategorie w tym dniu, oszczędzając jedynie klasyfikację kobiet 😉
Na sam koniec Oscar pojechał poza klasyfikacją trasę, której był współautorem, aby sprawdzić jaki będzie miał czas. Hm… na łapce Zachara złapał glebę. Najbardziej glebonośna w historii Gymkhany 2. runda Wrocławska przeszła do historii, a przed nami trzy kolejne: Łódź 26 lipca, Warszawa 30 sierpnia, Szczecin 20 września. Wszystkie szczegóły, regulaminy, rejestracja i aktualności na na stronie gymkhana-gp.pl oraz na FB imprezy. Wstęp i uczestnictwo jest jak zawsze bezpłatne.
Organizatorem cyklu jest motoFUNdacja z siedzibą w Szczecinie, współorganizatorem 2. rundy była wrocławska grupa MotoGymkhana.pl. Impreza mogła odbyć się dzięki wsparciu sponsorów: Inter Motors Wrocław (dystrybutor marek KTM, Triumph, Kymco, Alpinestars), Szkoła Nauki Jazdy NOVA Wrocław, Modeka Polska (fundator nagród w całym cyklu GymkhanaGP) oraz partnerów: Zachar Motocykle, Motopomocni.pl, Pizzeria Ciao na ul. Metalowców, a także kilkunastu wolontariuszy, którzy bezinteresownie poświęcili swój czas na przygotowanie i/lub przeprowadzenie imprezy. Dziękujemy za patronat medialny MotoRmanii i portalowi GymkhanaPolska.pl. Cały cykl wspierają: KubaSikorski.pl, 5strona.pl.