Po wielu latach oczekiwań, Motus zaprezentował wreszcie swój autorski motocykl MTS. Jak wyszło Amerykanom stworzenie uniwersalnego sportowo-turystycznego motocykla?
Motocykl wygląda surowo i interesująco. Trzeba przyznać, że Ameryka do tej pory raczej słynęła z chopperów, cruiserów i wszelkiej maści customów. Szalony prym wiedzie tu Harley, którego silnik stanowią gro wszelkich konstrukcji. Jednak w tym przypadku mamy do czynienia z kompletnie autonomiczną konstrukcją. Fakt, Eric Buell tworzył sportowe cuda, ale bazujące na V-Twinach od H-D. Tu mamy całkowicie niezależną konstrukcję.
Silnik stworzony został we współpracy z Pratt & Miller Engineering. 1645 ccm V4 i bezpośredni wtrysk. To wszystko zapewnia 161 KM przy 7800 obr/min oraz 165 Nm momentu obrotowego. Producent zapewnia, że osiągi jednostki KMV4 zapewniają moc użytkową niemalże w każdym zakresie obrotów. Nie bez znaczenia jest też wydawany przez silnik dźwięk.
Możemy sobie tylko wyobrazić jak pięknie warczą cztery cylindry przepychając w sumie ponad półtora litra powietrza. Z pewnością będzie to muzyka jakiej każdy motocyklista pragnąłby słuchać o poranku. Motus MTS jest typem motocykli, które będzie się albo bezgranicznie kochać albo bezwzględnie nienawidzić. Patrząc z różnych perspektyw zauważymy albo elegancki i wyrafinowany pojazd albo brutalną i nieokrzesaną maszynę. Tu nie ma miejsca na pełną finezję. MTS ma być z założenia pojazdem na dalsze wypady. Decydując się na nawinięcie na koła kilku bądź kilkunastu tysięcy kilometrów chcemy sprzęt niezawodny i niezniszczalny. Nie szukamy wychuchanych i pięknie opakowanych „cacek”. Tu musi być prosto, wygodnie i trwale. Nie znajdziecie tu GPS, radia, interkomu czy innych mniej lub bardziej zbędnych rzeczy. To jest prawdziwy motocykl. Bez zbędnej elektroniki. Bez niepotrzebnych dodatków. Motocykl wejdzie na rynek prawdopodobnie w tym roku. Aktualnie Motus wyrusza w tournee dookoła Ameryki w celu zaprezentowania swojego pojazdu w najważniejszych motocyklowych centrach USA.