Włoch Marco Melandri z fabrycznej ekipy Ducati wygrał oba wyścigi pierwszej rundy World Superbike na australijskim torze Phillip Island, gdzie w niedzielę zawodników czekała obowiązkowa zmiana opon.
Mimo zmian przepisów i ograniczenia obrotów silników, pierwsza runda sezonu 2018 pokazała, że przynajmniej póki co układ sił w stawce nie uległ większym modyfikacjom. Oba wyścigi zdominowali zawodnicy Ducati i Kawasaki, choć na czele nie brakowało emocji.
W sobotę na czoło stawki wystrzelili właśnie Sykes i Rea, ale obrońca tytułu z czasem zaczął tracić tempo z powodu zbyt szybkiego zużycia tylnej opony. Filigranowy Melandri poradził sobie z zawodnikiem Kawasaki bez większych problemów i ruszył w pogoń za Sykesem, którego ostatecznie także zostawił za swoimi plecami; o nieco ponad sekundę.
Na najniższym stopniu podium nie stanął jednak Rea, który na ostatnich metrach spadł z trzeciego na piąte miejsce, a Chaz Davies, który o włos pokonał dosiadającego prywatnego Ducati Hiszpana, Xaviego Foresa.
Po wyścigu okazało się, że Rea nie był jedynym zawodnikiem, który narzekał na zbyt szybkie zużycie opon. Przed weekendem wprowadzono nawet obowiązkowe pomiary ciśnień, ale kontrola po wyścigu ujawniła, że wiele ekip nie trzymało się sugerowanych minimów. Mimo wszystko Pirelli musiało podjąć awaryjne kroki.
Tym sposobem niedzielne wyścigi klas Superbike i Supersport miały upłynąć pod znakiem obowiązkowych pit-stopów i zmiany opon, co miało pozwolić zawodnikom na bezpieczne pokonanie całego dystansu. Dokładnie tak samo było w 2013 roku w MotoGP, gdy agresywność świeżo wylanego asfaltu zaskoczyła Bridgestone.
Supersportom poniekąd się upiekło, bowiem wyścig przerwano na czwartym okrążeniu z powodu wypadku w przedostatnim zakręcie, a następnie wznowiono na dystansie zaledwie dziewięciu kółek. Zmiana opon nie była więc konieczna.
W Superbike’ach okienko pit-stopów zaplanowano pomiędzy 10 a 12 z 22 okrążeń. Oczywiście wpadka Marca Marqueza sprzed czterech lat nie powstrzymała jednego z zawodników startujących z dziką kartą przed zbyt późnym zjazdem i wykluczeniem, ale czołówka nie popełniła tego błędu.
Po starcie na czoło stawki wystrzeliła grupa aż dziesięciu zawodników. Wkrótce jednak z walki o zwycięstwo po uślizgu tyłu na wyjściu z „Syberii” wyeliminował się prowadzący Eugene Laverty. Już na dziesiątym kółku do alei serwisowej zjechała czołowa trójka, Melandri, Rea i van der Mark.
Z uwagi na wprowadzony z powodów bezpieczeństwa, wzorem wielu serii samochodowych, minimalny czas pit stopu (63 sekundy), trójka ta wjechała i wyjechała z alei serwisowej w zwartym szyku. Kółko później w boksach zameldowała się reszta zawodników z czołowej grupy.
Po pit stopach na czele znalazł się trzeci dzień wcześniej Chaz Davies, który jednak na nowej oponie popełnił błąd na hamowaniu i zaliczył uślizg przodu, lądując na poboczu. „Po raz pierwszy od przynajmniej sześciu miesięcy czułem dzisiaj, że to znów mój motocykl” – Walijczyk szukał po wszystkim pozytywów.
Pod jego nieobecność walkę o zwycięstwo rozstrzygnęli pomiędzy sobą Rea i Melandri. Choć to zawodnik Kawasaki wypadł na prostą startową na prowadzeniu, lżejszy Melandri lepiej wystrzelił z ostatniego zakrętu i objechał go na ostatnich metrach, wygrywając z przewagą zaledwie dwóch setnych sekundy. „Przez cały weekend mieliśmy problem z czwartym biegiem, który był za długi na ostatni zakręt” – tłumaczył później Rea.
„Trudno było wyprzedzić go na hamowaniu, więc postanowiłem zaatakować przed metą, bo w tym miejscu byliśmy bardzo szybcy” – dodał Melandri.
Podium uzupełnił tym razem Fores, który pokazał, że na prywatnym – choć identycznym w specyfikacji jak fabryczne – Ducati, może być w tym roku naprawdę groźny.
Czas pokaże, czy na innych torach Ducati będzie w tym roku równie mocne, co na bardzo eksponującym jego silne strony Phillip Island. Idealnym sprawdzianem będzie kolejna runda w Tajlandii, gdzie na długich prostych Kawasaki nie miało sobie do tej pory równych.
W Australii wciąż krok za liderami znajdowali się zawodnicy Yamahy, do których z kolei zbliżył się nowy reprezentant Hondy, Leon Camier, a także Jordi Torres na MV Aguście czy Laverty na Aprilii. Sezon zapowiada się więc ciekawie.
W klasie Supersport obronę tytułu idealnie rozpoczął Lucas Mahias, do którego na podium dołączyli Randy Krummenacher i były mistrz świata Moto3, debiutujący w serii Sandro Cortese (wszyscy na R6-tkach). Dopiero trzynasty był czterokrotny mistrz świata Kenan Sofuoglu, którego na finiszu spowolniły tajemnicze wibracje motocykla. Bez punktów finiszował debiutujący w World Supersport aktualny mistrz świata FIM EWC, Francuz Mike di Meglio.
Kolejna runda World Superbike dopiero za miesiąc w Tajlandii.
Zdjęcia: Ducati, Kawasaki, Yamaha, Honda