Wakacyjna przerwa w kalendarzu MotoGP nie dla wszystkich zawodników będzie czasem relaksu i odpoczynku. Kilku z nich musi podjąć, bądź czeka na ważne decyzje dotyczące swojej przyszłości.
Najgłośniej mówi się w padoku o przyszłości Australijczyka Jacka Millera, który do MotoGP trafił prosto z Moto3, podpisując trzyletni kontrakt bezpośrednio z Hondą. Jego trzeci sezon w królewskiej kategorii właśnie minął półmetek, ale poza ubiegłorocznym zwycięstwem w Assen Miller nie może pochwalić się zbyt wieloma sukcesami.
Od kilku tygodni jest już jasne, że bezpośrednio kontrakt z HRC sprzątnął mu sprzed nosa brytyjski przyjaciel Cal Crutchlow, który na dwa kolejne lata zostanie w ekipie LCR Honda. Miller otrzymał propozycję pozostania w zespole Marc VDS, ale już bez wsparcia Hondy. To oznacza znacznie mniejsze wynagrodzenie, bo ekipa Marca Van Der Stratena, musiałaby z własnej kieszeni opłacić wszystkich mechaników, a także wynająć od Hondy motocykle dla Jackassa. Wszystko to w tym roku otrzymuje przecież gratis.
Takie rozwiązanie nie jest idealne dla żadnej ze stron, dlatego wygląda na to, że Miller może jednak zmienić barwy i dołączyć do ekipy Pramac Ducati, która przedłużyła już umowę z Danilo Petruccim, ale nie jest zainteresowana robieniem tego samego z Brytyjczykiem Scottem Reddingiem.
Ostatnią deską ratunku dla Millera może być start w ośmiogodzinnym wyścigu FIM EWC na japońskim torze Suzuka pod koniec lipca. To runda, która od lat jest wyjątkowo ważna dla japońskich producentów motocykli. Gdyby Jackass stanął tam na szczycie podium, mógłby liczyć na pomocną dłoń w MotOGP, ale czy aż na tyle, aby zostać w ekipie Marc VDS? W tej chwili wydaje się to wątpliwe.
Cała historia prowokuje naturalnie do pytania, czy rzeczywiście ambitny awans do MotoGP z Moto3 z pominięciem Moto2 nie był dla Australijczyka przedwczesny, a zdania wciąż są podzielone.
Wróćmy jednak do wspomnianego Reddinga, którego padokowa plotka ponownie łączy z ekipą Marc VDS, która przez wiele lata opiekowała się nim w Moto2, a następnie pomogła w awansie do MotoGP. Z jednej strony taki powrót wydaje się mieć sporo sensu, tym bardziej, że szefem zespołu jest osobisty menedżer Brytyjczyka, Belg Michael Bartholemy.
Nam jednak trudno w taki obrót spraw uwierzyć. Gdy dwa lata temu rozmawialiśmy z Reddingiem w połowie jego sezonu na Hondzie w barwach Marc VDS, ten był kompletnie zrezygnowany i sfrustrowany motocyklem, z którym zupełnie nie potrafił znaleźć wspólnego języka. Przesiadka na Ducati sprawiła, że charakterny Brytyjczyk znów odzyskał błysk w oku, więc powrót na RC213V wydaje się przede wszystkim próbą pozostania w MotoGP za wszelką cenę.
Nie jest jednak wcale wykluczone, że w belgijskim zespole zobaczymy tylko jednego zawodnika, którym będzie Franco Morbidelli. Włoch podpisał już kontrakt na awans z Moto2, podczas gdy miejsce w teamie w MotoGP straci po dwóch latach z całą pewnością Tito Rabat, który może wrócić do Moto2 lub przesiąść się na prywatne Ducati. Jeśli tak się stanie, druga Honda może tracić do teamu LCR, który miałby ze wsparciem HRC wystawić na niej Taakakiego Nakagamiego, który jednak nie błyszczy w Moto2.
Dużym znakiem zapytania jest także przyszłość Andrei Iannone i Sama Lowesa. Obaj dysponują dwuletnimi kontraktami, ale obaj mocno zawodzą. Do tego stopnia, że Aprilia otwarcie rozmawia z innymi zawodnikami, choć póki co ci odprawiają ją z kwitkiem. Tak zrobili już m.in. Petrucci i Bautista. Nie jest jednak wykluczone, że Włosi skuszą Iannone, z którego usług Suzuki najchętniej by chyba zrezygnowało. Sęk w tym, że na jego miejsce nie widać zbyt wielu konkurencyjnych alternatyw.
Na tym jednak nie koniec znaków zapytania, bo otwarte są wciąż losy chociażby obu miejsce w zespole Avintia i jednego u Aspara (wygląda na to, że Bautista zostanie w zespole na kolejny sezon).
Jak widać nie wszyscy będą latem spać spokojnie, ale w Brnie większość wątpliwości powinna zostać rozwiana.
Co o tym wszystkim myślicie?