Po wywalczeniu przez Marca Marqueza tytułu mistrza świata teraz stawką w MotoGP jest już tylko przysłowiowa pietruszka – o ile można tak mówić o czym tak prestiżowym, jak zwycięstwo w wyścigu Grand Prix królewskiej klasy. Emocji podczas niedzielnych zmagań na australijskim torze Phillip Island z pewnością jednak nie zabraknie!
Po swój piąty tytuł w MotoGP zawodnik Repsol Hondy sięgnął w miniony weekend w Japonii i do końca sezonu startuje już bez presji. Z jednej strony to zła wiadomość dla rywali, bo Hiszpan nie musi kalkulować i może postawić wszystko na jedną kartę. Z drugiej strony taki scenariusz przerabialiśmy już w Australii dwa razy, w 2014 i 2016 roku. W obu wyścigach, tydzień po zdobyciu tytuł na Twin Ring Motegi, Marquez lądował wtedy na deskach. Jak będzie tym razem?
Honda w kratkę
W piątek nowy/stary mistrz świata nie brylował, kończąc pierwszy dzień treningów z siódmym czasem i widowiskową, choć niespodziewaną dla niego samego wywrotką na hamowaniu do dziesiątego zakrętu podczas pierwszej sesji.
Mistrz świata nie był jedynym zawodnikiem Hondy, który znalazł się na deskach z powodu niespodziewanego i niewytłumaczalnego uślizgu przodu. Podobną, równie niegroźną, przygodę zaliczył jego zespołowy kolega, Dani Pedrosa. Znacznie gorzej uślizg w szybkim, pierwszym zakręcie, zakończył się dla Cala Crutchlowa. Brytyjczyk złamał prawą kostkę w trzech miejscach i natychmiast trafił do szpitala w Melbourne na operację. W niedzielę, na torze na którym triumfował dwa lata temu, nie zobaczymy go z całą pewnością. Pytanie, czy wróci do walki przed końcem sezonu?
Frustracja zawodników Yamahy
Pierwszy trening, który rozpoczął się z dwugodzinnym opóźnieniem z powodu deszczowego poranka, a następnie oleju rozlanego przez Stefano Nepę podczas pierwszej sesji Moto3, padł łupem Mavericka Vinalesa. Zawodnik Yamahy przyleciał do Australii sfrustrowany po przeciętnym wyścigu w Japonii, po którym nie otrzymał od inżynierów odpowiedzi na nurtujące go pytania.
W drugiej sesji Hiszpan był trzeci i choć sprawiał wrażenie zadowolonego, to jednak trudno przejść obojętnie obok jego komentarzy z ostatnich dni. Były mistrz świata Moto3 przyznał otwarcie, że zastanawia się jakie wyniki osiągałby na Ducati lub Hondzie i wydawał się ubolewać, że jest związany kontraktem z Yamahą na dwa kolejne lata.
Narzekał także na komunikację pomiędzy zespołem i japońskimi inżynierami, a także brak jasnego kierunku w rozwoju motocykla. Wreszcie stwierdził, że nie wie, czy inżynierowie w ogóle coś robią, bo w Japonii nie dostał od nich odpowiedzi na pytanie, z czego wynika ostatni brak tempa. Przy okazji wspomniał też, że Yamaha wybrała złą specyfikację jednostki napędowej podczas przedsezonowych testów, z czego biorą się problemy z hamowaniem silnikiem. Na koniec dodał, że nie zamierza dłużej dostosowywać się do motocykla i liczy, że dostanie maszynę dopasowaną do jego stylu jazdy… grubo, prawda?
Poirytowanie Hiszpana jest zrozumiałe. W końcu po dołączeniu do Valentino Rossiego liczył na walkę z Marquezem o mistrzowski tytuł, tymczasem Yamaha nie wygrała wyścigu od dwudziestu pięciu Grand Prix.
Entuzjazmu w Australii brakowało także Rossiemu, który przyznał, że tylna pośrednia mieszanka opon nie spisuje się równie dobrze jak rok temu i choć na miękkiej było nieco lepiej, to jednak nadal trapią go problemy z trakcją i przyspieszeniem na wyjściach z zakrętów. „Jak zazwyczaj” – dodał bardziej ze rezygnacją niż frustracją. Jednocześnie przedstawiciele Yamahy przyznali w Australii, że prace nad silnikiem na sezon 2019 skierowane są pod kątem płynniejszego oddawania mocy przez jednostkę napędową. Efekty poznamy jednak dopiero za jakiś czas.
Dziesiątemu dziś Włochowi wtórował Francuz Johann Zarco, który choć zadowolony z tempa i szóstego czasu to jednak podkreślał, że z powodu przyspieszenia traci zbyt dużo w ostatnim sektorze.
Niespodzianki na czele
Tymczasem na czele stawki niespodzianki. Najlepszy czas dnia zanotował Andrea Iannone. Zawodnik Suzuki w Australii świetnie radził sobie już w przeszłości (i to nie tylko z rozbijaniem mew kaskiem…), dlatego może być w niedzielę bardzo groźny. On również ma jednak nad czym pracować. W piątek podkreślał, że przejazd przez drugą połowę zakrętu pozostawia jeszcze nieco do życzenia, a jego Suzuki ślizga się i szuka trakcji.
Drugi czas wykręcił Danilo Petrucci, jednak pytanie, jak ostro obchodzący się z tylną oponą Włoch poradzi sobie z pełnym dystansem wyścigu? Po rozczarowującym Grand Prix Japonii w piątek Petrux skupiał się na pracy nad sobą i swoim stylem jazdy zamiast na ustawieniach swojego Ducati. W czołówce znalazł się także Dovizioso, który do lidera stracił mniej niż trzy dziesiąte sekundy, wyprzedzając Crutchlowa, Zarco, Marqueza i faworyta lokalnej publiczności, Jacka Millera. Pierwszą dziesiątkę uzupełnili Alex Rins i Rossi. O ile Dovi był zadowolony z pierwszego dnia, Miller czuł lekki niedosyt.
Zastępcy przed trudnym zadaniem
Ciekawie było także w drugiej połowie stawki. Piętnasty rezultat uzyskał Alvaro Bautista, który zastępuje kontuzjowanego Jorge Lorenzo w fabrycznym zespole Ducati. Były mistrz świata klasy 125 przyznał, że Ducati w specyfikacji 2018 od jego ubiegłorocznej maszyny z teamu Aspara różni przede wszystkim płynniej oddający moc silnik, ale także węższy zbiornik paliwa, którzy zmodyfikowano wiosną specjalnie na potrzeby Lorenzo. Bautista po drodze zaliczył także drobną awarię silnika i wywrotkę, ale ciekawe, co pokaże przez resztę weekendu.
Tymczasem Lorenzo przeszedł w tym tygodniu operację ścięgna w lewym nadgarstku i wraca do zdrowia w Lugano. Jeśli nie będzie w stanie wystartować za tydzień w Malezji, na torze Sepang zastąpi go Michele Pirro, który w ten weekend testuje dla Ducati w Walencji.
Tuż za Bautistą znalazł się w piątek Aleix Espargaro, który w Australii testuje motocykl Aprilii będący zlepkiem części z sezonu 2017 i prototypowych rozwiązań na rok 2019. Nowa maszyna ma mocniej dociążyć tył i rozwiązać problem z brakiem przyczepności, ale póki co Hiszpan nie jest z niej specjalnie zadowolony. Warto dodać, że rok temu to właśnie on był na Phillip Island najszybszy po piątkowych treningach.
Stawkę MotoGP zamknął zastępujący Bautistę w Asparze Australijczyk Mike Jones, który do lidera stracił 4,5, a do przedostatniego Scotta Reddinga 1,6 sekundy. Podopieczny Troya Baylissa, który ma na swoim koncie sezon mistrzostwach Europy Superstock 1000 i starty w pojedynczych wyścigach World Superbike, startował już w MotoGP dwa lata temu, gdy na swoim rodzinnym torze zastępował Hectora Barberę (a ten jechał za kontuzjowanego Iannone w fabrycznym zespole Ducati). Poradził sobie wówczas znacznie lepiej, a w niedzielę zdobył nawet punkt, finiszując 55 sekund za Crutchlowem.
Co prawda nikt nie rozwijał przed Jonesem czerwonego dywanu, ale też nie wylała się na niego fala krytyki, z jaką nieco niesłusznie naszym zdaniem spotkał się we wrześniu Chris Ponsson, który zastępował w Misano kontuzjowanego Tito Rabata i po dublu w wyścigu stracił kontrakt z Avintią na resztę sezonu. Warto dodać, że Jones pokonał Ponssona w mistrzostwach Hiszpanii Superstock 1000 o zaledwie kilkanaście punktów, zajmując czwarte miejsce w generalce. Jak poradzi sobie w stawce najlepszych zawodników świata?
Tor marzenie? Nie dla wszystkich…
Phillip Island to jeden z najbardziej malowniczo położonych i ekscytujących torów wyścigowych na świecie, ale to także jedno z największych wyzwań, zarówno dla zawodników, jak i motocykli, a przede wszystkim ogumienia. Szybka i zdominowana przez lewe łuki trasa przed laty sprawiła, że producenci opon musieli wprowadzić mieszanki asymetryczne – zarówno z tyłu, jak i później z przodu. Jak pokazały dzisiejsze wywrotki, nawet one nie rozwiązują jednak problemów, jakie stwarza unikalna konfiguracja zakrętów w połączeniu z kapryśną o tej porze roku pogodą.
W przeszłości widzieliśmy pod tym względem już chyba wszystko, włącznie z kontrowersyjnym wyścigiem przerywanym pit-stopami z powodu problemów z wytrzymałością opon Bridgestone. Widzieliśmy też całą masę pięknych pojedynków o zwycięstwo. Czy tak samo będzie w niedzielę rano? To bardzo możliwe. Pamiętajcie tylko, że w nocy przestawiamy zegarki. Wyścig MotoGP w Australii w niedzielę o szóstej rano polskiego, już zimowego czasu.