Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że Dani Pedrosa zmarnował swoją ostatnią szansę na wywalczenie mistrzostwa świata MotoGP. Co więcej, zrobił to poddając się bez walki. Czy miarka się przebrała, a dni chwały Pedrosy są już policzone? Mick nie ma złudzeń, co wyjaśnia w swoim dość ostrym felietonie.
Pedrosa to człowiek zagadka. Choć jego gabaryty nigdy nie ułatwiały mu walki na prototypowym motocyklu o mocy grubo powyżej dwustu koni mechanicznych; szczególnie w deszczu, Dani od lat jest jednym z czołowych zawodników MotoGP. Nigdy jednak nie sięgnął po mistrzostwo, choć od swojego debiutu w królewskiej klasie w roku 2006 dosiada jednej z najlepszych maszyn w jednym z najlepszych zespołów; fabrycznej Hondy ekipy Repsol.
Nie da się ukryć, że wielokrotnie gość miał po prostu gigantycznego pecha. Jak chociażby wtedy, kiedy wyleciał z toru Motegi po awarii systemu fly-by-wire, tracąc szansę na tytuł w sezonie 2010. Rok później na Le Mans na pobocze wysłał go kontakt z Marco Simoncellim. Efekt? Złamany obojczyk i kolejna stracona szansa. Wcześniej zresztą też kilkukrotnie zaczynał sezon z poważnymi kontuzjami po groźnych upadkach podczas zimowych testów.
Pech pechem, ale dwa lata temu Pedrosa został wręcz skompromitowany przez nowego team-partnera, Caseya Stonera. Australijczyk dołączył do ekipy Repsol Honda i już za pierwszym podejściem sięgnął po tytuł, którego Dani nie był w stanie zdobyć przez lata. Jest bardzo możliwe, że w tym sezonie podobnie upokorzy go debiutujący nie tylko w zespole, ale także w MotoGP, Marc Marquez.
Wszystko zmieniło się jednak rok temu, kiedy Dani imponował na każdym kroku. W drugiej połowie sezonu wygrywał wyścig za wyścigiem. Wreszcie pokazał, że potrafi przejechać sezon bez kontuzji, potrafi wygrywać w deszczu i walczyć na łokcie na ostatnim kółku. Choć triumfował w sześciu z ośmiu ostatnich Grand Prix sezonu 2012, z tytułem znów rozminął się o włos.
Wtedy było mi go nawet trochę żal, ale po niedzielnym wyścigu w Japonii jestem już niemal pewien, że Dani Pedrosa nigdy nie zostanie mistrzem świata MotoGP. Oczywiście łatwo jest krytykować siedząc wygodnie z boku, ale choć mam do Pedrosy ogromny szacunek, na torze Motegi Hiszpan stracił w moich oczach niemal wszystko. Dlaczego?
Po kolejnej, całkowicie bezbarwnej jeździe i kolejnym finiszu na trzecim miejscu, Dani, który ani razu nie odważył się zaatakować Lorenzo i Marqueza, powiedział całemu światu, że był to dla niego „dość nudny wyścig”.
Na litość boską! Facet doskonale wie, że jeżeli dojedzie do mety trzeci i nie spróbuje zaatakować swoich głównych rywali, straci ostatnią nadzieję i matematyczne szanse na tytuł, a mimo wszystko pozwala sobie na przejechanie „nudnego” i totalnie bezbarwnego wyścigu, ani na chwilę nie niepokojąc liderów.
Oczywiście, nigdy nie będę miał takiego talentu i takiej odwagi na motocyklu, jak choćby mały palec u nogi Daniego Pedrosy, ale czy tak powinien jechać mistrz świata? Absolutnie nie! Doskonale zdaję sobie sprawę, że facet ma za sobą całą serię kontuzji, złamanych kości, operacji i kartę stałego klienta w większości szpitali na całym świecie, więc na samą myśl o ataku, który mógłby zakończyć się kolejną glebą, dostaje pewnie drgawek. Jeśli jednak masz do wyboru; ryzykuję i piję szampana (w niedzielę nie było żadnych poleceń zespołowych, Dani mógł atakować), albo podkulam ogon i znów zostaję na bezpiecznym, trzecim miejscu, to dlaczego jedziesz jak…?
Grand Prix Japonii było momentem, w którym trzeba było zagrać vabank. Tym bardziej, że trzecie miejsce w tabeli Pedrosa i tak ma już zapewnione. Dlaczego nie zaryzykował?
On sam przez cały sezon tłumaczy, że brakuje mu przyczepności tylnego koła na wyjściach z zakrętów. Z tego powodu nie może odpowiednio wcześnie dodawać gazu i na prostych traci kontakt z Lorenzo i Marquezem. Ma to jak najbardziej sens biorąc pod uwagę jego gabaryty. Wierzę, że nie jest to tylko wymówka, ale jego rywale też przecież nie mają z górki!
Lorenzo przez cały sezon narzeka, że Hondy mają sporą przewagę podczas hamowania i faktycznie tak jest. Widać to gołym okiem podczas każdego wyścigu, ale mimo wszystko Jorge nie zamierza się poddawać. W Japonii pojechał absolutnie genialnie, przyznając później, że było to jedno z najważniejszych zwycięstw w karierze. Za to właśnie Jorge zasługuje na najwyższe uznanie, bo nawet jeśli w tym roku przegra walkę o mistrzostwo, to przynajmniej na każdym kroku dawał z siebie absolutnie wszystko, podczas gdy Pedrosa kasował kolejne czeki bezpiecznie wioząc się na trzecim miejscu.
Świetnym przykładem jest chociażby wyścig w Holandii, gdzie Lorenzo finiszował tuż za Danim, choć zaledwie dwa dni wcześniej złamał obojczyk i nikt nie spodziewał się, że w ogóle ustawi się na starcie. Dani, choć cały i zdrowy, nie wykorzystał swojej szansy i nawet nie stanął na podium, dojeżdżając do mety na czwartym miejscu, raptem kilka sekund przed obrońcą tytułu.
Podobnie jak Lorenzo, także Marquez na każdym kroku daje z siebie wszystko. Chłopak dopiero debiutuje w MotoGP, ale już po kilku wyścigach pokazał, że Dani musi szykować się do grania drugich skrzypiec w ekipie Repsol Honda. 20-latek prowadzi w tabeli, wygrywa wyścigi, robi show i udowadnia, że ma nie tylko gigantyczny talent, ale też jaja jak arbuzy. Tymczasem Dani…
Owszem, kontakt, uszkodzona kontrola trakcji i wywrotka z Aragonii były niezwykle pechowym zbiegiem okoliczności, ale to i tak niczego nie zmienia. Kilka dni przed tym pamiętnym wyścigiem Dani udzielił mi wywiadu, ale ten znalazł się już w koszu i nie trafi ani do „drukowanej” MotoRmanii, ani na portal.
Po części dlatego, że wszystko to, co Dani mówił o Marquezie, atmosferze w zespole i swoich szansach na mistrzostwo, nagle przestało być aktualne. Po części dlatego, że jak zwykle nie powiedział prawie nic ciekawego. Ale przede wszystkim dlatego, że po prostu szkoda miejsca i czasu.
Dani Pedrosa to gigantyczny talent i z pewnością jeden z najlepszych zawodników w historii – obok Randy’ego Mamoli, który nigdy nie wywalczył mistrzostwa królewskiej klasy. Może piszę to pod wpływem chwili i kiedyś zmienię zdanie. Może kiedyś Dani udowodni, że jestem w błędzie, ale po niedzielnym wyścigu o Grand Prix Japonii z całą stanowczością stwierdzam, że Pedrosa nigdy nie zostanie mistrzem świata MotoGP…
… niestety, ale uważam również, że coraz mniej zasługuje na miejsce w tak dobrym zespole, jak Repsol Honda. Na szczęście na horyzoncie są takie młode wilki, jak Alex Rins czy Alex Marquez, dlatego dni Pedrosy na fabrycznej Hondzie wydają się policzone (choć ma kontrakt ważny także na przyszły rok). Dzisiaj trudno powiedzieć, kto zostanie jego następcą, ale jestem pewien, że jeśli będzie to jeden z tej dwójki, przynajmniej nigdy nie powie po decydującym o jego mistrzowskich szansach wyścigu, że był nudny…