Organizatorzy MotoGP przesunęli zaplanowaną na pierwszy weekend maja rundę o Grand Prix Hiszpanii w Jerez de la Frontera, ale to dla nich w tej chwili najmniejsze zmartwienie.
O ile odwołane wcześniej wyścigi w Austin i Argentynie zostały przesunięte na koniec sezonu, o tyle sytuacja wywołana przez koronawirusa zmienia, a raczej wciąż pogarsza się na tyle dynamicznie, że nie jest możliwe podanie nowego terminu zawodów.
Hiszpania jest w tej chwili krajem, w którym obserwujemy największy wzrost zachorowań. Pod względem ilości zgonów „wyprzedziła” wczoraj Chiny, od których wszystko się zaczęło, a szczyt zachorowań zdaniem ekspertów jeszcze nie nastąpił.
Z podawanych codziennie przez władze Włoch danych można wnioskować, że krzywa może w najbliższym czasie zacząć opadać, ale trudno się spodziewać, że do skutku dojdzie zaplanowany na koniec maja wyścig MotoGP w Mugello, które znajduje się zaledwie trzysta kilometrów od Bergamo, epicentrum włoskiej pandemii COVID-19.
Pogarsza się także sytuacja we Francji, gdzie już przesunięto zaplanowany na czerwiec, samochodowy wyścig 24-godzinny we Le Mans, dlatego wydaje się niemożliwe, aby motocykliści MotoGP stanęli tam do walki miesiąc wcześniej. Tym bardziej, że przesunięto już przecież m.in. Igrzyska Olimpijskie w Tokio czy Euro 2020.
Póki co sugerowanie kiedy może ruszyć sezon MotoGP to jak wróżenie z fusów. Jeśli – póki co wciąż pogarszająca się – sytuacja zacznie się stabilizować i poprawiać, za kilka tygodni państwa będą mogły powoli znosić stany wyjątkowe i otwierać granice, ale organizacja imprez masowych i eventów sportowych może być zabroniona jeszcze znacznie dłużej.
Zdaniem niektórych ekspertów „bombą”, która doprowadziła do wybuchu pandemii COVID-19 właśnie we Włoszech i Hiszpanii, mógł być mecz Ligi Mistrzów pomiędzy zespołami z Bergamo i Walencji, które zmierzyły się w Mediolanie. Na trybunach pojawiła się m.in. jedna trzecia mieszkańców Bergamo.
To oczywiście tylko teoria, ale jeśli faktycznie coś jest na rzeczy, imprezy masowe i eventy sportowe mogą stać pod dużym znakiem zapytania jeszcze na długo po zniesieniu zasad „dystansu społecznego”. Alternatywą dla organizatorów będzie organizacja wyścigów za zamkniętymi drzwiami, ale tutaj także pojawia się ogromny problem.
Rządy wielu państw i regionów, które przecież zazwyczaj w dużej mierze pokrywają koszty opłat za organizacje wyścigów, przez pandemię koronawirusa dostaną bardzo mocno po kieszeniach. Bez ich pomocy tory mogą nie być w stanie nie tylko opłacić kontraktów z organizatorami MotoGP, ale i w ogóle pokryć kosztów organizacji wyścigów i przygotowania torów.
Tym bardziej, że swoje budżety na promocje zredukować może wielu sponsorów. Głównym przychodem torów z organizacji wyścigów są bilety, więc bez kibiców organizacja zawodów zwyczajnie przestaje się torom opłacać, a przynajmniej tym, które nie mogą liczyć na pomoc władz.
Jakby tego było mało, ekonomiści już prognozują, że z powodu COVID-19 Hiszpania pogrąży się w recesji jeszcze większej niż ta sprzed dekady, a której skutki przecież do dziś odbijają się tam wielu czkawką. Co to wszystko oznacza dla sportu, którego osią jest właśnie Hiszpania? Przekonamy się w najbliższych miesiącach.