Kilka dni po tym, jak pustynny kurz opadł już po otwierającym sezon MotoGP, nocnym wyścigu w Katarze, czas raz jeszcze, na spokojnie, przeanalizować to, co wydarzyło się na torze Losail.
Przed startem pierwszego wyścigu kibice zadawali sobie mnóstwo pytań: czy Marc Marquez będzie w stanie walczyć o zwycięstwo mimo kontuzji nogi, czy Valentino Rossi wróci do gry po trudnym sezonie 2013, jak Jorge Lorenzo poradzi sobie z problemami z oponami, czy rewolucja w Ducati faktycznie przyniesie efekty, jak spiszą się zawodnicy nowej kategorii Open i czy nowe przepisy – a przede wszystkim zmniejszone zbiorniki paliwa w maszynach fabrycznych, spowolnią tempo?
Niedzielne zmagania rozwiały wiele wątpliwości. Ostateczny czas zwycięzcy był tylko o siedem dziesiątych sekundy wolniejszy niż rok temu, co pokazuje, że litr paliwa mniej w zbiorniku nie robi zawodnikom specjalnej różnicy; także w przypadku Yamahy, o którą obawialiśmy się najbardziej. W końcu Valentino Rossi walczył o wygraną praktycznie do samej mety. To właśnie pojedynek Rossiego i Marqueza był ozdobą niezwykle emocjonującego Grand Prix Kataru, dlatego zaczniemy właśnie od niego.
Klucz do wygranej
To, że Marc Marquez jest kosmitą, wszyscy doskonale już wiemy; większość z nas po tym, jak zdobył mistrzostwo MotoGP w swoim debiucie rok temu, ale część także od czasu jego genialnych wybryków w klasach 125 i Moto2. Kiedy okazało się, że na nieco ponad miesiąc przed pierwszym wyścigiem Hiszpan złamał nogę, wielu kibiców było przekonanych, że opuszczone testy nie przeszkodzą mu w rozpoczęciu sezonu od mocnego akcentu. Kiedy jednak w środę przed weekendem 21-latek przyznał, że zaczął ponownie chodzić o własnych siłach i obciążać złamaną kończynę zaledwie pięć dni wcześniej, pojawiło się sporo wątpliwości. Tym bardziej, że w treningach zawodnik Repsol Hondy wcale nie błyszczał.
W niedzielę Marquez raz jeszcze potwierdził jednak swój talent. Jak tego dokonał? Nie chodzi tutaj wcale o lepsze obchodzenie się Hondy z paliwem, nowymi oponami Bridgestone, czy fakt, że Marquez jako jedyny zdecydował się założyć twardą, tylną oponę. O jego zwycięstwie zdecydowało coś innego.
Kiedy na przedostatnim kółku liderzy wyjechali na prostą startową, jadący na drugiej pozycji Rossi trochę za mocno ściął ostatni zakręt; najpierw minimalnie musnął przednim kołem pobocze na wewnętrznej, a następnie uniósł je na wyjściu na prostą, tracąc bezpośredni kontakt z Hiszpanem, który przejechał ostatnie kółko bezbłędnie, podkręcając tempo i właśnie na nim ustanawiając najlepszy czas wyścigu! Do przedostatniego kółka obaj bawili się w kotka i myszkę, wcześnie prostując się na końcu prostej startowej i spowalniając tempo momentami aż o pół sekundy na okrążeniu. W jakim celu? Chodziło nie tylko o oszczędzanie siebie, motocykla i paliwa na ostatnie kółko, ale też podglądanie toru jazdy i punktów hamowań rywala.
„Doktor” powrócił
Tak czy inaczej, mimo przegranej Valentino Rossi potwierdził, że wciąż jest w grze. Oczywiście, rok temu widzieliśmy dokładnie to samo; drugie miejsce w Katarze, a potem seria czwartych pozycji i sporo frustracji. Zarówno zimowe testy, jak i pierwszy weekend tego sezonu pokazały jednak, że zmiana stylu jazdy oraz szefa mechaników przyniosły efekty. Rossi musi jednak nadal popracować nad swoim tempem na jednym okrążeniu w drugiej części kwalifikacji. Dziesiąte miejsce na polach startowych w Katarze było jego najgorszym od powrotu na M1-kę. Z drugiej strony Włoch narzeka, że przez zmniejszenie zbiornika paliwa czuje się, jakby cały czas jechał na oparach. Trudno się dziwić. „Doktor” jest w końcu o osiem kilogramów cięższy niż Jorge Lorenzo, a przy tym jeździ dużo bardziej agresywnie (przez co ma swoją drogą mniejsze problemy z brakiem przyczepności w pełnym złożeniu, na co po zmianie opon na sezonie 2014, narzeka ostatnio Jorge).
Jest bardzo prawdopodobne, że podczas drugiej rundy MotoGP w Austin, podobnie jak rok temu, Yamahę znów dopadnie szereg problemów. Faworyzujące Hondy długie proste, krótkie zakręty i brak przyczepności mogą oznaczać dla Rossiego i Lorenzo trudny weekend, dlatego ich realny potencjał poznamy chyba dopiero w Argentynie, a być może w Jerez. Póki co, w Katarze postępy widoczne były jednak gołym okiem.
Pedrosa po staremu, Lorenzo jak nigdy
Zdaję sobie sprawę, że Losail zawsze dostarczało Daniemu Pedrosie mnóstwo problemów z przyczepnością. Jest to zresztą jeden z niewielu torów, na których nigdy nie wygrał – w żadnej z klas MŚ. W niedzielę znów jednak zobaczyliśmy Pedrosę z poprzedniego sezonu. Po zajęciu trzeciego miejsca Hiszpan przyznał, że na ostatnich kółkach po prostu odpuścił, bo wiedział, że nie ma szans na walkę o zwycięstwo. Z jednej strony to bardzo dojrzałe podejście, które może zaprocentować na dłuższą metę – o czym rok temu przekonał nas w Moto3 Maverick Vinales – ale z drugiej strony cały czas czekam, aby Dani pokazał nam pazur, którego brak póki co wciąż wyraźnie odróżnia go od Marqueza.
Taki pazur, chyba nawet za bardzo, pokazał za to Lorenzo. Jeżdżący niezwykle płynnie 26-latek z Majorki ma w tej chwili ogromne problemy. Nowe opony Bridgestone na sezon 2014 posiadają bowiem znacznie twardszą konstrukcję, a to oznacza mniejszą przyczepność w pełnym złożeniu, na której Jorge bazuje swój styl. Choć podczas treningów wolnych był równie wściekły co Pol Espargaro w Moto2 na tym etapie sezonu roku temu, to jednak na wyścig udało się mocno poprawić ustawienia, a Hiszpan miał szansę na zwycięstwo.
Swoją drogą pokazało to, jak tytaniczną pracę wykonują zespoły MotoGP. Na tym poziomie nie ma sytuacji, w których kończą się pomysły, a kreatywność szefów mechaników przechodzi ludzkie pojęcie. Zresztą wielokrotnie niektórzy zawodnicy startują do wyścigu w ogóle nie przetestowanych ustawieniach, gruntownie zmienionych po rozgrzewce. Czy tak było i tym razem? Ekipa Lorenzo oczywiście nie zdradza, jakie zmiany wprowadziła, ale jedno jest pewne; całe zamieszanie z oponami sprawiło, że Jorge stracił swoją słynną koncentrację i przywiązanie do detali, jakiego nauczył go Wilco Zeelenberg.
W niedzielę dwukrotny mistrz świata znów wystrzelił jak z procy i objął prowadzenie. Chwilę później znalazł się jednak na deskach. Dlaczego? Jak sam przyznał, popełnił juniorski błąd; nie wziął pod uwagę nieco innej temperatury, a co za tym idzie przyczepności, szczególnie w połączeniu z nowymi oponami. Taki błąd jest dla Lorenzo bardzo nietypowy, ale pokazuje też, pod jak ogromną jest presją. Wielu uważa go za mentalnie kuloodpornego, dlatego jestem szalenie ciekawy, czy przygoda z Kataru była tylko jednorazowym wypadkiem przy pracy, czy jednak czymś więcej.
Od bohatera prawie do zera
Presji ewidentnie nie wytrzymał także Aleix Espargaro, który zdominował treningi wolne, ale w w kwalifikacjach przewrócił się aż dwukrotnie w ciągu zaledwie piętnastu minut, gruntownie niszcząc oba swoje motocykle. Nie dość, że jego dwuletnia Yamaha nie posiada szybkiej skrzyni biegów i traci na prostych dobrych dziesięć kilometrów na godzinę do maszyn Rossiego i Lorenzo (które przecież też nie są najmocniejsze w stawce), to jeszcze po sobotnich wywrotkach mechanicy zdołali odbudować tylko jeden motocykl. Aby tego dokonać musieli zresztą pożyczyć kilka części z drugiej Yamahy Colina Edwardsa oraz stary, mniejszy zbiornik paliwa jeszcze z czasów CRT. Espargaro dysponował więc podczas wyścigu nie 24, a tylko 22 litrami paliwa. Jego czwarte miejsce jest co prawda solidnym wynikiem, ale Hiszpan musi oswoić się z ogromną presją, z jaką zderzył się w Katarze. Rok temu nie miał z tym problemu, kiedy z dala od centrum uwagi wygrywał rywalizację CRT w połowie stawki. Pierwsza runda potwierdziła także poważne problemy finansowe zespołu 24-latka. Jeśli Aleix jeszcze kilka razy rozbije swoją Yamahę, skromny zapas części może się w dość kompromitujący sposób skończyć.
Gleby zwieńczeniem postępów
Starszy z braci Espargaro przynajmniej dojechał do mety, czego nie można powiedzieć o jego młodszym bracie, Polu, który musiał wycofać się z powodu problemów technicznych. Zrobił do zresztą dokładnie w tym samym momencie, w którym z toru wyleciał jego zespołowy kolega, Bradley Smith. Brytyjczyk nie był jedyną – poza Lorenzo – ofiarą nieco innych warunków i mniejszej przyczepności, jaka panowała w niedzielę. Podobny los spotkał Alvaro Bautistę, który zmagał się zresztą z kiepskim jak na standardy MotoGP zawieszeniem Showa i hamulcami Nissin oraz Stefana Bradla. Wszyscy oni upadli podczas hamowania do lewych zakrętów. Wina opon? Raczej gorących głów, chociaż faktycznie warto pamiętać, że lewych łuków jest na Losail tylko sześć, a lewa strona opony szybko traci z tego powodu temperaturę; także tył, ślizgający się na wejściach i „pchający” przód.
Mimo wszystko tempo całej tej grupy pokazało, że miejsca na podium wcale nie są w tym roku zarezerwowane dla czwórki kosmitów. Zresztą najwięcej na tych glebach skorzystał Dani Pedrosa, którego trzecie miejsce wcale nie było takie bezpieczne.
Ducati bliżej, ale…
Hiszpan przynajmniej wciąż nie musi martwić się o Ducati, które owszem zrobiło postępy, na mecie redukując stratę do zwycięzcy z 30 do 12 sekund, ale wciąż zmaga się z podsterownością. „Dopóki jej nie wyeliminujemy, nie mamy szansy na podia” – powiedział na mecie Andrea Dovizioso. Pecha miał za to Cal Crutchlow, w którego motocyklu zwariowała kostka pomiarowa, przekazująca informacje nie tylko organizatorom zawodów, ale także ECU motocykla.
Efektem była nierówna praca elektroniki; kontrola trakcji działała w pełną mocą na prostej startowej i niemal całkowicie wyłączała się w niektórych zakrętach. Taka jazda na bestii MotoGP to nie lada rodeo, dlatego słowa uznania dla Brytyjczyka za jego szóste miejsce. Cal podkreśla co prawda, że awaria nie była winą Ducati, a awarii transpondera, ale trzeba pamiętać, że podczas weekendu leżał dwa razy; najpierw w treningu, a następnie podczas rozgrzewki, podczas której zmasakrował wręcz swoje Desmosedici. Mechanicy spisali się na medal odbudowując maszynę w kilka godzin, ale być może coś przeoczyli? Być może wcale nie był to jednak efekt wywrotki. Crutchlow podobną awarię zaliczył również podczas zimowych testów, a trzy lata temu podobna historia przydarzyła się na Desmosedici Nicky’emu Haydenowi podczas wyścigu w Portugalii. Tak czy inaczej mechanicy Cala byli zaskoczeni, że mimo takich problemów nie wycofał się z wyścigu, co pokazuje, jak wielką wolą walki i ambicją dysponuje były mistrz Supersportów.
Debiut na medal
Fantastyczny wyścig przejechał debiutujący w MotoGP Scott Redding, który o włos pokonał dosiadającego siostrzanej, produkcyjnej Hondy, byłego mistrza królewskiej klasy, Nicky’ego Haydena. A wszystko to mimo ogromnych problemów z elektroniką, które trapiły go przez cały weekend. Najpierw po zamknięciu gazu motocykl nadal przyspieszał, a następnie, podczas kwalifikacji, kamień uszkodził czujnik prędkości jednego z kół, mocno ograniczając moc i zmuszając Reddinga do przesiadki na drugi motocykl podczas kwalifikacji. Pokonanie Haydena to dla charyzmatycznego Brytyjczyka nie lada skalp.
Niestety, produkcyjne Hondy nie mają póki co perspektyw na walkę o miejsca wyższe niż siódme zdobyte przez Reddinga w Katarze, ale może się to wkrótce zmienić. Honda, wściekła na Yamahę – która zamiast zbudować „tani motocykl produkcyjny”, udostępniła Forward Racing maszynę z poprzedniego sezonu – ma podobno przygotować dla swoich zawodników mocniejsze silniki już w Jerez. To przynajmniej plotki, które jednak w Katarze zdementował Hayden. Poczekamy, zobaczymy, ale byłoby fajnie, gdyby tak faktycznie się stało.
Cichym bohaterem wyścigu był także Andrea Iannone, który po wywrotce na drugim kółku szybko się pozbierał i dojechał do mety na dziesiątym miejscu. Ktoś mógłby powiedzieć, że gdyby nie upadki w czołówce, Włoch zdobyłby raptem jeden punkt, ale warto spojrzeć na jego czasy okrążeń. Po swojej glebie „Crazy Joe” jechał tempem pozwalającym mu na dojechanie do mety przed Aleixem Espargaro, a to byłby całkiem niezły rezultat. Iannone, podobnie jak Smith, zrobił w tym roku spore postępy. Oczywiście musimy też brać poprawkę na fakt, że na dwa tygodnie przed wyścigiem w Katarze testowali wszyscy poza fabryczną szóstką, dlatego sytuacja może się zmienić podczas kolejnych zmagań. Takie wątpliwości dodają jednak tylko dodatkowego smaczku.
Koniec końców pierwsza runda nie przyniosła nam rewolucji, której niektórzy się spodziewali. Żaden z kierowców klasy Open nie zbliżył się do podium, zmagania wygrał obrońca tytułu, Honda znów o włos wyprzedziła Yamahę, a Dani Pedrosa jak zwykle był trzeci. Mimo wszystko wiele drobnych smaczków pokazało, że w stawce faktycznie doszło do wielu przetasowań. Na wolniejszych torach Aleix Espargaro z pewnością stanie w tym roku na podium. Rossi zrobił spore postępy, podobnie jak cała grupa, które chce strącić Pedrosę z podium (a pod koniec roku może i z motocykla Repsol Hondy na dobre). Marquez nadal jest kosmitą, ale Lorenzo, mimo wszystko jest w stanie dotrzymać mu kroku, chociaż problemy i presja dają mu się we znaki.
Przede wszystkim jednak, mimo przepisowych komplikacji i dwóch typów maszyn w stawce, w niedzielę zobaczyliśmy wyścig otwarcia, jakiego nie pamiętam od dawna. MotoGP ma się więc chyba lepiej, niż kiedykolwiek, a to oznacza, że takich wyścigów jak ten w Katarze, może być w tym roku znacznie więcej!