Cała Hiszpania w ostatnich dniach żyje tylko jednym wydarzeniem; kontrowersyjną kolizją Marca Marqueza i Pola Espargaro podczas niedzielnego wyścigu o Grand Prix Katalonii klasy Moto2. Co sądzą o incydencie zawodnicy MotoGP i czy czeka nas prawdziwa, hiszpańska wojna?
W niedzielę na przedmieściach Barcelony działo się sporo, nie tylko podczas wyścigu królewskiej kategorii MotoGP. Przypomnijmy: Na trzy okrążenia przed końcem wyścigu Moto2 w Katalonii, Marc Marquez popełnił błąd i omal nie spadł z motocykla w dziesiątym, długim i zacieśniającym się zakręcie. Ubiegłoroczny wicemistrz świata klasy Moto2 cudem uratował uślizg przedniego koła i wyjechał jedynie nieco poza optymalną linię, ale jadący przez cały wyścig kilkanaście metrów za nim Pol Espargaro, wyczuł okazję do ataku.
Espargaro próbował wcisnąć się pomiędzy Marqueza i wewnętrzną krawędź toru, wcześnie prostując motocykl i mocno dodając gazu. Marc jednak wiedział, że jego błąd może zakończyć się stratą pozycji, więc na dwa kółka przed metą świadomie, choć bez przesadnej agresji, wrócił na optymalną linię, „zamykając drzwi” przed nosem Pola. W efekcie kolizji, Espargaro upadł i skręcił kostkę, ale przede wszystkim domowy wyścig (mieszka zaledwie cztery kilometry od toru), zakończył bez punktów (a przed weekendem prowadził w tabeli i wyprzedzał Marqueza o jeden punkt). Marc dojechał do mety na trzeciej pozycji, zgarniając cennych 16 oczek.
Kibice są podzieleni, choć dla większości był to chyba jedynie klasyczny, wyścigowy incydent. Z jednej strony Marquez nie obejrzał się za siebie i dość bezpardonowo wrócił na wyścigową linię, choć doskonale wiedział, że Espargaro jedzie tuż za nim. Z drugiej strony jechał przecież z przodu i nie miał obowiązku oglądania się za siebie (nie ma takiego zapisu w przepisach, więc gdyby każdy musiał oglądać się za siebie po wyjechaniu szeroko w zakręcie, Dyrekcja Wyścigu nie nadążyłaby z nakładaniem kar). Espargaro z kolei także obrał dość nietypowo ciasny tor jazdy, aby za wszelką cenę wyprzedzić swojego głównego rywala.
Wspomnienie z Le Mans
Sytuacja przypomina trochę incydent pomiędzy Marco Simoncellim i Danim Pedrosą z ubiegłorocznego wyścigu o Grand Prix Francji. Marco wyprzedził Daniego na wyjściu z zakrętu, ale ten był szybszy na prostej i prze kolejnym łukiem był na wewnętrznej. Simoncelli złożył się w zakręt nie zostawiając Pedrosie szansy na wyhamowanie, co skończyło się kolizją i złamanym obojczykiem Hiszpana. Z jednej strony incydent wyścigowy podyktowany być może brakiem doświadczenia, ale z drugiej strony miałem wówczas nieco żal do Włocha, że najzwyczajniej w świecie nie poczekał na lepszą okazję do ataku – był przecież dużo szybszy od Hiszpana, a do mety wciąż było daleko. W niedzielę sytuacja była jednak nieco inna: to przecież ostatnie kółka i walka o triumf w domowym Grand Prix. Tutaj nie ma litości.
Z drugiej strony Marco Simoncelli został wtedy dość kontrowersyjnie ukarany przejazdem przez aleję serwisową, co zaprzepaściło jego szanse na podium tamtego dnia. Decyzja „Dyrekcji Wyścigu” nie była łatwa, ale Włocha ukarano nie tyle za ten pojedynczy incydent, co za „całokształt”. Już wcześniej rywale skarżyli się bowiem na jego jazdę (choć na antenie niczego takiego dostrzec się nie dało).
Marquez przesadza?
W przypadku Marqueza sytuacja jest podobna. Pierwsze kontrowersje pojawiły się rok temu w czeskim Brnie. Marc i Alex de Angelis walczyli przez pewien moment tak ostro, że po wyścigu włoscy dziennikarze podkreślali, że gdyby niektóre manewry wykonał Alex, a nie Marc, zakończyłoby się to dla zawodnika z San Marino karą. Walka była co prawda ostra, ale jednak całkowicie fair.
Wielu nie może jednak powiedzieć tego samego o tym, co wydarzyło się na ostatnim okrążeniu tegorocznego wyścigu w Katarze. Marquez wyprzedził Thomasa Luthiego na prostej startowej i gdy objął prowadzenie, lekko zjechał do wewnętrznej, zmuszając zawodnika ze Szwajcarii do wyjazdu poza tor. Z jednej strony znów – takie jest prawo lidera wyścigu: może wybierać tor jazdy. Z drugiej; było to zupełnie niepotrzebne. Dyrekcja Wyścigu co prawda stwierdziła, że manewr był na limicie, ale zakończyło się przysłowiową „żółtą kartką”.
I to właśnie ta żółta karta przesądziła o tym, co wydarzyło się w ostatnią niedzielę. Gdyby to Espargaro był na miejscu Marqueza, dzisiaj w ogóle nie byłoby tematu. Jednak choć niedzielny manewr zdaniem większości mieścił się w limicie ostrej, ale bezpiecznej jazdy, Dyrekcja Wyścigu postanowiła nałożyć na Hiszpana karę, dodając do czasu jego wyścigu jedną minutę, przez co wypadłby z punktowanej piętnastki.
Na tym jednak nie koniec. Zespół Marqueza odwołał się od decyzji, z czym zgodzili się Stewardzi FIM, czyli sędziowie Międzynarodowej Federacji Motocyklowej. Także od tej decyzji przysługuje jednak odwołanie, co wykorzystała ekipa Espargaro, kierowana przez byłego mistrza świata, Sito Ponsa. Co dalej? Obu zawodników czeka spotkanie przed Międzynarodowym Sądem Dyscyplinarnym FIM. Miejmy nadzieję, że decyzja zapadanie jeszcze przed najbliższą rundą w Wielkiej Brytanii.
Zdaniem zawodników MotoGP
Co o tym wszystkim sądzą zawodnicy MotoGP? Valentino Rossi, niekwestionowany mistrz ostrej walki, broni Marqueza: „Manewr z Kataru nie był czysty, ale tutaj nie było winy Marca – powiedział Włoch. – Espargaro próbował wcisnąć się w przestrzeń, której nie było. Na dwa okrążenia przed metą zawodnik nie może zastanawiać się co dzieje się za jego plecami.”
Zwycięzca Grand Prix Katalonii klasy MotoGP, Hiszpan Jorge Lorenzo, który bardzo sporadycznie zgadza się z Rossim, tym razem potwierdza słowa „Doktora”: „O ile w Katarze wina była moim zdaniem po stronie Marqueza, tym razem Pol chyba trochę za bardzo zaryzykował” – przyznał Hiszpan.
Dani Pedrosa, który przegrał z Lorenzo pojedynek o zwycięstwo w niedzielnym wyścigu MotoGP, jest jednak innego zdania, a wszystko to dlatego, że sam miał w Katalonii podobną sytuację. Kiedy na końcu prostej startowej zaatakował go Lorenzo, zawodnik Repsol Hondy wiedział, że musi odpuścić, bo jeśli złoży się w zakręt, dojdzie do kontaktu: „Kiedy Jorge mnie wyprzedził, było podobnie – wyjaśnia Dani. – Wyjechałem szeroko i wiedziałem, że dostawiłem otwarte drzwi. Nie wiedziałem, czy Jorge mnie wyprzedził, ale nie mogłem wrócić na linię wyścigową jakby nikogo tam nie było. Może Pol był trochę z tyłu, ale Marquez powinien wiedzieć, że kiedy zostawiasz otwarte drzwi, ktoś może przez nie przejść! Trudno jednak powiedzieć po czyjej stronie leży wina.”
Andrea Dovizioso, który w niedzielę wywalczył swoje pierwsze podium w MotoGP za sterami Yamahy satelickiej ekipy Tech 3, także orzeka przysłowiowy „remis”: „Oceniam to na 50 na 50, chociaż nie było tutaj niczyjej winy – mówi „Dovi”. – Marc był z przodu więc nie widział Pola. Z kaskiem na głowie niewiele widać na boki, a Pol był w tej samej sytuacji: złożony w lewo, nie widział dokładnie Marca.”
A co Wy o tym sądzicie? Incydent wyścigowy, który powinien ujść Marquezowi płazem, czy niepotrzebnie agresywna jazda, za którą Hiszpan musi odpokutować, tym bardziej, że zyskał dzięki temu przewagę punktową w tabeli? Gdzie znajduje się granica pomiędzy przesadą, a świetnym, zaciętym ściganiem?
Zawodników motocyklowych mistrzostw świata czeka teraz weekend odpoczynku, po którym wyścigowa karuzela spotka się podobnie podczas szóstej rundy MotoGP, Grand Prix Wielkiej Brytanii na torze Silverstoner. Z pewnością kontrowersje pomiędzy Marquezem i Espargaro będą podczas treningów wolnych tematem wiodącym. Oby wszystko to nie przerodziło się w regularną, hiszpańską wojnę! Tymczasem zawodnicy MotoGP mają za sobą nie tylko wyścig w Katalonii, ale także testy w Barcelonie oraz Aragonii. Relacja już jutro na stronach portalu MotoRmania.com.pl.