Dzięki zwycięstwu w Grand Prix Indianapolis obrońca tytułu Marc Marquez awansował na trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej MotoGP. Finiszując na drugim miejscu Jorge Lorenzo zbliżył się z kolei do lidera, Valentino Rossiego, na zaledwie dziewięć oczek. „Doktor” stanął zaś na najniższym stopniu podium. Rewanż już w najbliższą niedzielę, podczas Grand Prix Czech.
Marquez i Lorenzo przez cały weekend w USA prezentowali najlepsze tempo, ale po sobotnim sięgnięciu po pole position obrońca tytułu po cichu planował ucieczkę. „Myślałem, że ten wyścig potoczy się inaczej – przyznał. – Chciałem zaatakować w połowie dystansu i spróbować uciec, ale okazało się to niemożliwe, więc czekałem do ostatnich kółek.”
Lorenzo prowadził niemal od startu do mety, ale po wszystkim zdradził, że jego Yamaha nie była idealnie przygotowana, a to sprawiło, że musiał jechać na absolutnym limicie. „Choć jestem w tym roku w świetnej formie, taka jazda kosztowała mnie mnóstwo energii i na ostatnich kółkach nie miałem już sił, podczas gdy Marc oszczędzał siły jadąc za mną” – wyjaśnił „Por Fuera”.
Marquez zaatakował w pierwszym zakręcie na trzy kółka przed metą i nie oddał już prowadzenia. To właśnie w tym miejscu Lorenzo upadł podczas porannej rozgrzewki. „Moim zdaniem było to spowodowane wadliwą oponą, która nagle straciła przyczepność – tłumaczył później. – Mechanicy spisali się świetnie i naprawili motocykl numer jeden, ale trzeba w nim było wymienić ramę. Nie chciałem startować w ciemno na nowej, więc w wyścigu pojechałem na maszynie numer dwa.”
Dzień od wypadku rozpoczął także Marquez, który pod koniec rozgrzewki przewrócił się w dziesiątym zakręcie. „To było ostatnie kółko. Szukałem limitu podczas hamowania… i go znalazłem” – żartował. Jego maszynę udało się bez problemów odbudować na czas przed wyścigiem. Triumf Hiszpana był także 700. wygraną Hondy w MŚ Grand Prix.
Na finiszu Grand Prix Indianapolis to jednak nie wypadki zdecydowały o ostatecznej kolejności. „Byłem zmęczony, a poza tym myślałem też o klasyfikacji generalnej” – przyznał Lorenzo, który w efekcie zredukował swoją stratę do lidera, zespołowego kolegi Valentino Rossiego, z trzynastu do dziewięciu punktów. Niewiele brakowało, a duet Movistar Yamahy oddzielałby tylko jeden punkt.
Jeszcze na kilka okrążeń przed metą Lorenzo jechał na pierwszym, a Rossi na czwartym miejscu, ale na finiszu „Doktor” poradził sobie z Danim Pedrosą i minął metę na trzecim miejscu. 36-letni Włoch, najstarszy i najbardziej utytułowany zawodnik w stawce, na podium kończył wszystkie tegoroczne wyścigi.
Szansę na zwycięstwo dziewięciokrotny mistrz świata stracił jednak chyba w praktyce już w sobotę, kiedy po trudnych treningach i problemach z przodem motocykla zakwalifikował się do startu na dopiero ósmym miejscu. W niedzielę Włoch szybko przebił się za czwartą lokatę, za plecy Pedrosy, ale wówczas Lorenzo i Marquez byli już ponad sekundę przed nim, a to na tym poziomie znów okazało się różnicą nie do odrobienia. Rossi zrobił jednak co mógł i po zaciętej walce poradził sobie przynajmniej z Pedrosą. „Musimy poprawić kwalifikacje” – przyznał po wszystkim.
Na piątym miejscu, 21 sekund za zwycięzcą, finiszował Andrea Iannone, który w efekcie spadł z trzeciej na czwartą pozycję w klasyfikacji generalnej. Dopiero dziewiąty był jego zespołowy kolega z Ducati, Andrea Dovizioso. To rezultat zamieszania w drugim zakręcie. Cal Crutchlow przestrzelił hamowanie z powodu zimnych tarcz hamulcowych, wystraszył się wyprzedzającego go od zewnętrznej Bradleya Smitha, wyprostował swoją Hondę i wypchnął „Doviego” szeroko. Włoch spadł na sam koniec stawki, ale imponująco przebił się do pierwszej dziesiątki. Mimo wszystko tempo Ducati w ostatnich wyścigach pozostawia sporo do życzenia. Pomiędzy duetem ekipy z Bolonii finiszowali Smith, Pol Espargaro i Crutchlow, a pierwszą dziesiątkę zamknął Danilo Petrucci na prywatnym Ducati ekipy Pramac.
Punkty zdobyli także Maverick Vinales, Yonny Hernandez, Scott Redding, Aleix Espargaro i najszybszy z zawodników kategorii Open, Hector Barbera. Bez punktów przed własną publicznością finiszował z kolei Nicky Hayden. Alvaro Bautista pokonał debiutującego na Aprilii Stefana Bradla, a stawkę zamknął zastępujący kontuzjowanego Karela Abrahama Toni Elias. Po jeden punkt jechał Australijczyk Jack Miller. Debiutant upadł jednak w połowie wyścigu i jako jedyny nie ukończył amerykańskich zmagań.
Rewelacyjny wyścig klasy Moto2 padł łupem startującego z pole position debiutanta, Hiszpana Alexa Rinsa, który na mecie wyprzedził lidera tabeli, Johanna Zarco. W efekcie Rins awansował na drugie miejsce w generalce. Podium uzupełnił Włoch Franco Morbidelli. Najbardziej nietypowo i dramatycznie przebiegł jednak wyścig najmniejszej kategorii Moto3. Tuż przed startem nad torem nieco się rozpadało. Zawodnicy postanowili startować na deszczowych oponach, ale już na okrążeniu rozgrzewkowym zdali sobie sprawę, że było to błędem. Tuż po starcie wszyscy zjechali więc do alei serwisowej na pit-stopy, które zaskoczyły mechaników. Efektem był całkowity chaos; zarówno w pit-lane, jak i w tabeli wyników.
Przed szereg wyszli tylko dwaj motocykliści. Livio Loi ruszył ze środka stawki jako jedyny korzystając z opon typu slick. John McPhee zepchnął swój motocykl do pit-lane przed okrążeniem rozgrzewkowym, zmienił opony i startował z alei serwisowej. To właśnie oni zajęli dwa pierwsze miejsca na mecie. Trzeci, Philipp Oettl, jako pierwszy zmienił ogumienie już po starcie – a do tego najszybciej. Mechanicy czołowych zawodników, Danny’ego Kenta i Miguela Oliveiry, byli całkowicie zaskoczeni ich wizytą w alei serwisowej. Efektem było zamieszanie i ogromna strata. Oliveira zdobył tylko jedno oczko, Kent ukończył wyścig poza pierwszą dwudziestką, ale nadal pewnie prowadzi w generalce.
Kolejna, jedenasta runda MotoGP, już w ten weekend w czeskim Brnie. Relacje na sportowych antenach Polsatu i portalu polsatsport.pl.