To był wyjątkowy weekend. BMW wreszcie sięgnęło po pierwsze zwycięstwo w World Superbike, ale kilka godzin później, drugi wyścig na Donington Park zakończył się dla niemieckiej ekipy w najgorszy z możliwych sposobów. Max Biaggi znów bez rewelacji, ale nadal na czele tabeli, zaś Checa spada w generalce po kolejnym błędzie. Oto podsumowanie najważniejszych faktów.
Pierwsze zwycięstwo BMW
Bawarski gigant na swoje pierwsze zwycięstwo w World Superbike musiał czekać dość długo. BMW zadebiutowało w MŚ w roku 2009, ale dopiero w tym sezonie, po dołączeniu do składu Leona Haslama i Marco Melandriego oraz całej masy mechaników ze zlikwidowanej ekipy Yamahy, niemiecki team zaczął poważnie liczyć się w stawce. Po serii finiszów na podium, w ten weekend nadszedł wreszcie czas pierwszego zwycięstwa, które stało się zasługą Melandriego.
„Naszym celem są kolejne zwycięstwa i jestem przekonany, że w tym roku ponownie zobaczymy zawodników BMW na najwyższym stopniu podium” – powiedział Hendrik von Kuenheim, Dyrektor Generalny BMW Motorrad. Niemiecki zespół ma w tym roku realną szansę na walkę o mistrzowski tytuł, a jeśli Melandri lub Haslam faktycznie po niego sięgną, kto wie, co wydarzy się później.
BMW nie ukrywa bowiem swoich aspiracji związanych ze startami w MotoGP. Za kulisami mówi się, że ambitne plany niedawno znów coraz śmielej omawiane są w Monachium. Sukcesy w World Superbike mogą tylko przyspieszyć ten proces.
Zamieszanie w ostatnim zakręcie
Polskie przysłowie głosi, że nieszczęścia chodzą parami. Brytyjczycy zwykli z kolei mawiać: „Czekasz na autobus, aż w końcu pojawiają się dwa jednocześnie”. Chyba dokładnie tak czuli się wszyscy w BMW przed ostatnim zakrętem drugiego wyścigu World Superbike.
Haslam i Melandri jechali na czele i wszystko wskazywało na drugie podwójne zwycięstwo z rzędu, ale w jednej chwili misterny plan legł w gruzach. Melandri przestrzelił hamowanie i wyjechał poza optymalną linię. Nieco zaskoczony Haslam późno złożył się w zakręt, dostawiając sporo miejsca na wewnętrznej.
Jonathan Rea na Hondzie nie potrzebował pisemnego zaproszenia i wpakował się pod łokieć Anglika. Haslam zacieśnił tor jazdy, co zakończyło się zderzeniem i upadkiem Leona, którego motocykl zabrał przy okazji z toru znajdującego się na zewnętrznej po błędzie Melandriego.
Zdania kibiców są podzielone, jednak dyrekcja wyścigowa nie miała wątpliwości i nikt nie został ukarany za przesadnie optymistyczną jazdę. Co ciekawe, zawodnicy także nie mieli do siebie pretensji.
„Chciałem wyprzedzić Leona w ostatnim zakręcie. Wiedziałem, że nie będzie to łatwe, ale jestem zawodnikiem i musiałem spróbować – wyjaśniał Melandri, a Haslam dodał: „Jestem sfrustrowany, ale wypadek nie wydarzył się z mojej winy. Nie mam też pretensji do Jonathana.”
Oto wersja samego Rea, który ostatecznie wygrał wyścig: „Każdy z nas chciał wygrać, a chyba najbardziej Melandri. Wyprzedził Leona mimo dużej straty, dzięki czemu otworzyła się niewielka przestrzeń, w którą postanowiłem wjechać. Zderzyliśmy się z Leonem i jest mi przykro, że upadł.”
Czy ktoś jest winny? Nie. Naszym zdaniem był to typowy „incydent wyścigowy”. Co więcej, krótko po wyścigu Haslam i Rea poszli razem… na piwo!
Checa znów bez punktów
Za nami już dziewięć z dwudziestu siedmiu tegorocznych wyścigów World Superbike. To jedna trzecia sezonu. Co ciekawe, obrońca mistrzowskiego tytułu, Hiszpan Carlos Checa nie zdobył punktów w aż jednej trzeciej dotychczasowych zmagań, czyli w trzech wyścigach.
Po wypadku w Australii i złym doborze opon w Assen (finiszował poza punktami), Checa w Wielkiej Brytanii popełnił kolejny błąd i to już w pierwszym zakręcie drugiego wyścigu. Hiszpan uderzył w tyle koło jadącego przed nim Eugene’a Laverty, zabierając z toru nie tylko Jakuba Smrza, ale także zespołowego kolegę, Włocha Davide Giugliano. Sam Laverty także nie dojechał dużo dalej, w połowie wyścigu upadając widowiskowo w drugim zakręcie.
„Laverty nagle mocno zahamował – tłumaczył się hiszpański weteran. – Nie wiem dlaczego. Może ktoś był przed nim. Robiłem co mogłem, aby wyhamować, ale nie mogłem uniknąć upadku. Trochę boli mnie noga, ale nic poważnego mi się nie stało.”
Carlos i tak może mówić o sporym szczęściu, bowiem Donington Park nigdy nie było dla niego szczęśliwe. W 1998 roku, startując jeszcze w MŚ klasy 500ccm, Checa tak boleśnie upadł w drugim zakręcie, iż lekarze przez kilka dni walczyli o jego życie. Hiszpan stracił wówczas co prawda śledzionę, a na kilka dni także wzrok, ale ostatecznie szybko wrócił do zdrowia.
W efekcie niedzielnej wywrotki obrońca tytułu spadł na czwarte miejsce w tabeli, w której do lidera traci już 23 punkty. Na szczęście kolejna runda odbędzie się za dwa tygodnie na amerykańskim torze Miller Motorsports Park, który uwielbia zarówno Checa, jak i Ducati.
Biaggi nadal prowadzi, ale….
Max Biaggi co prawda nadal prowadzi w klasyfikacji generalnej, a jego przewaga wzrosła do pięciu oczek, ale Włoch nie był zadowolony z weekendu w Wielkiej Brytanii, choć w drugim wyścigu stanął przecież na podium. „Jesteśmy szybcy na prostych, ale tracimy do Kawasaki i BMW na wyjściach z zakrętów. Brakuje nam przyspieszenia” – powiedział Rzymianin, w typowy dla siebie sposób podsumowując weekend: „Nie mogę powiedzieć, że jestem zadowolony, ale jest OK”.
Szósta runda MŚ za dwa tygodnie w USA, gdzie wystartują tylko zawodnicy kategorii Superbike. Motocykliści klasy Supersport, pucharu FIM Superstock 1000 i Pucharu Europy Juniorów, wrócą do akcji podczas kolejnych zmagań, w San Marino, w drugi weekend czerwca.
Póki co spójrzmy raz jeszcze na wyniki niedzielnych wyścigów.