Kiedy wydawało się, że po ostatnim wyścigu w Australii w MotoGP nie może już być ciekawiej i bardziej dramatycznie, w Malezji motocykliści mistrzostw świata zafundowali nam prawdziwy thriller. Uwaga wszystkich wcale nie skupiła się jednak na zwycięzcy Danim Pedrosie i drugim na mecie Jorge Lorenzo, a Valentino Rossim, który kontrowersyjnie zderzył się z obrońcą tytułu, wysyłając Marca Marqueza na deski.
Po starcie szybko na czoło wystrzelił ruszający z pole position Pedrosa, który ostatecznie sięgnął po swoje drugie zwycięstwo w tym sezonie. Za jego plecami wcześniej błąd w czwartym zakręcie popełnił Marquez, oddając drugą pozycję Lorenzo. Wicelider tabeli nie był w stanie dogonić prowadzącego zawodnika Hondy i musiał zadowolić się drugą pozycją. Za ich plecami rozgrywały się jednak prawdziwie dantejskie sceny.
Rossi już w czwartek zarzucał Marquezowi, że w Australii zamiast jechać swoje, spowalniał go, chcąc pomóc Lorenzo sięgnąć po tytuł jako zemsta na tegoroczne kolizje w Argentynie i Holandii. Hiszpan najwyraźniej poczuł się wywołany do tablicy, bo przez kilka kółek ewidentnie bawił się z Włochem w kotka i myszkę.
W ciągu kilku minut rywale wyprzedzali się aż czternaście razy. Manewry Marqueza były co prawda czyste, ale przynajmniej raz można było odnieść wrażenie, że celowo oddaje pozycję Rossiemu. Lider tabeli był strasznie poirytowany, obracając się za siebie i wymachując ręką w stronę ustępującego mistrza.
I wtedy właśnie, na siódmym kółku, dziewięciokrotny mistrz świata stracił cierpliwość. Jak sam przyznał, Rossi chciał wywieźć Marqueza szeroko w czternastym zakręcie, prawie się w nim zatrzymując, a następnie puszczając hamulec i prostując swoją Yamahę. Zaskoczony sytuacją Hiszpan nie zamierzał jednak odpuszczać i wtedy wydarzyło się coś, czego chyba obaj się nie spodziewali.
Rywale zderzyli się ze sobą i choć na pierwszy rzut oka wyglądało to tak, jakby Rossi uderzył Marqueza lewą nogą, powodując upadek, dokładna analiza powtórek pozwala sugerować, że była to chyba jednak reakcja obronna na niespodziewany kontakt. Rossi pojechał dalej i ukończył wyścig na trzecim miejscu. Marquez musiał się wycofać z powodu urwanego prawego podnóżka.
Emocje sięgnęły zenitu dopiero po zakończeniu wyścigu. Rossi przyznał, że poirytowany zachowaniem Hiszpana chciał wypchnąć go szeroko i zyskać czas, aby pogonić za Lorenzo. Kategorycznie zaprzecza jednak, jakoby chciał doprowadzić do upadku, czy też celowo kopnął zawodnika Repsol Hondy. Marquez ma inne zdanie. Podkreślając, że Rossi kopnął go celowo, choć on chciał go po prostu wyprzedzić i nie zamierzał grać mu na nosie.
Dyrekcja wyścigu wezwała obu zawodników na dywanik, na którym pomiędzy kierowcami bardzo mocno zaiskrzyło. Po wszystkim obaj przyznali, że stracili do siebie wzajemny szacunek. Organizatorzy poinformowali z kolei, że nie kupują wyjaśnień Marqueza i są przekonani, że próbował prowokować Rossiego. Jego jazda i manewry wyprzedzania były jednak całkowicie czyste, więc nie może być mowy o karze.
Rossi sam przyznał, że celowo spowolnił i wypchnął Marqueza szeroko, a że skończyło się to upadkiem, Włoch dostał trzy punkty karne. Miał już na swoim koncie jeden – za spowolnienie Lorenzo podczas kwalifikacji w San Marino – więc oznacza to, że do ostatniego wyścigu w Walencji wystartuje z ostatniej pozycji! „Nie wiem, czy w ogóle tam pojadę. Muszę to przemyśleć” – zagroził „Doktor”, sugerując bojkot wielkiego finału. Rossi podkreśla, że Marquez podciął mu skrzydła próbując pozbawić go tytułu nieczystą walką. „To była jeszcze bardziej brudna gra niż w Australii – rzucił – On nie potrafi przegrywać.”
Wszystko to oznacza, że Lorenzo traci do Rossiego w tabeli siedem punktów. Jeśli Hiszpan wygra w Walencji, Włoch potrzebuje tam drugiego miejsca, ale raczej nie będzie mógł liczyć na pomoc rodaków „Por Fuery” z ekipy Repsol Honda.
Lorenzo także nie przebierał zresztą w słowach sugerując, że Rossi powinien zostać zdyskwalifikowany. „Uratowało go nazwisko. Każdy inny zawodnik od razu zobaczyłby czarną flagę – powiedział, a jego komentarzom na Twitterze wtórowali m.in. były mistrz świata Superbike’ów Carl Fogarty czy Australijczyk Casey Stoner. – Straciłem do niego szacunek jako do sportowca” – zakończył Lorenzo.
Cóż można dodać? Wielka szkoda, że kontakt słynnych rywali zakończył się upadkiem Marqueza. W przeciwnym razie z pewnością zobaczylibyśmy elektryzującą walkę do samej mety, a tzw. motocrossowy „block-pass” Rossiego wspominali jako kolejną, choć dyskusyjną sztuczkę starego lisa. Szkoda też trochę, że Marquezowi zabrakło chyba odwagi, aby nazwać sprawy i swoją jazdę po imieniu; w końcu nie były to „brudne gierki”, a kolejna zagrywka cwanego Hiszpana.
Wszystko to ma na szczęście jeden plus. W Walencji czeka nas za dwa tygodnie prawdziwa jatka! Rossi musi przebić się z końca stawki i siedzieć na ogonie Lorenzo, choć wystartuje przecież na terytorium wroga. Co gorsze dla niego, Marquez z pewnością znów nie będzie chciał ułatwić mu życia.
Nie ma wątpliwości; wyścig w Walencji nie będzie dla Rossiego, Marqueza i Lorenzo sprawą życia i śmierci. To będzie coś znacznie poważniejszego!