Jorge Lorenzo wini zwycięzcę niedzielnego wyścigu o Grand Prix Aragonii, Marca Marqueza, za swoją wywrotkę w pierwszym zakręcie. Czy ma rację? Naszym zdaniem to proste; nie!
Czternastą rundę MotoGP zapamiętamy na długo nie tylko dzięki pięknej walce o zwycięstwo, którą Marquez stoczył z Andreą Dovizioso i Andreą Iannone, ale także z powodu kontrowersji w pierwszym zakręcie.
Po starcie na czoło stawki natychmiast wyskoczył obrońca tytułu, ale tak bardzo opóźnił hamowanie do pierwszego zakrętu, że wyjechał aż na zielone pobocze na jego zewnętrznej, tracąc przy tym kilka pozycji. Zawodnik Repsol Hondy wyprzedził jednocześnie startującego z pole position i narzucającego tempo Lorenzo, który także wyjechał szeroko, a następnie zaliczył uślizg tylnego koła gdy tylko otworzył gaz.
Po wyścigu zawodnik Ducati stwierdził, że winę za jego wypadek ponosi… Marquez. „Z zewnątrz wyglądało to tak, jakbym wjechał w zakręt zbyt szybko, wyjechał szeroko, otworzył gaz za wcześnie i dlatego doszło do wywrotki – powiedział podczas spotkania z dziennikarzami tuż po wyścigu. – W mojej strony wygląda to tak; wjechałem w zakręt normalną linią, jak przez siedem ostatnich lat. Zobaczyłem jak Marc wjeżdża w zakręt bardzo agresywnie. Nie zmieścił się i wyjechał na zielone. Gdy mnie zobaczył, próbował nie pozwolić mi wyprzedzić w zakręcie. Nie miałem innego wyjścia. Byliśmy szeroko i nie chciałem wyjeżdżać poza tor. Aby nie stracić pięciu lub sześciu pozycji musiałem otworzyć gaz. Oczywiście nie spodziewałem się, że tylna opona puści. Gdyby tak było, wyprostowałbym motocykl i wyjechał poza tor, ale nie miałem innych opcji. Wypdek w Misano był tylko moją winą. Tym razem Marc zniszczył mój wyścig, moją stopę i dużą szansę na zwycięstwo. I pewnie wyścig w Tajlandii.”
Zapytany, czy będzie chciał zgłosić sprawę sędziom, Hiszpan przyznał. „Nie, ale jestem wściekły, że wszyscy myślą, że to moja wina, bo za mocno złożyłem się na brudnej zewnętrznej, a to nie tak. Marc to wie. Nie zostawił mi miejsca. Zrobił block-pass jak w przeszłości w innych wyścigach, jak w Austrii w tym roku czy na Silverstone w 2014, a ja nie miałem innego wyjścia jak wyjechać poza tor albo się przewrócić. Mam nadzieję, że mnie przeprosi.”
Po wszystkim Marquez faktycznie przyznał, że musiał odpuścić hamulec na wejściu w pierwszy zakręt, bo zaliczył drobny uślizg przodu i chciał uniknąć wywrotki. Czy tak faktycznie było, czy jego komentarze to tylko próba wytłumaczenia się z desperackiego ataku?
Na powtórkach wyraźnie widać, że nie tylko Marquez i Lorenzo, ale również Crutchlow i Iannone za bardzo opóźnili hamowanie do pierwszego zakrętu, dzięki czemu na prowadzeniu wyjechał z niego Dovizioso.
Marquez faktycznie „poszedł po bandzie”, o czym świadczy fakt, że wyjechał aż na zielone pobocze na zewnętrznej pierwszego zakrętu, ale w końcu o to chodzi w wyścigach, szczególnie na pierwszym i ostatnim okrążeniu. „To motorsport, a nie balet” – zwykł mawiać w takich sytuacjach jeden z najlepszych przyjaciół Lorenzo, wielokrotny mistrz świata Max Biaggi.
Łatwo zrozumieć frustrację zawodnika, który musiał być pewny swojego tempa i faktycznie miał bardzo dużą szansę na walkę o zwycięstwo, ale zamiast tego wylądował na deskach w pierwszym zakręcie.
Zapytany o całą sytuację, Marquez skomentował krótko; „To był incydent wyścigowy. Kiedy wyjeżdzasz na brudną część toru, a adrenalina buzuje w tobie po starcie, musisz zachować spokój i nie otwierać gazu zbyt wcześnie” – jego zdanie podziela większość dziennikarzy, w tym hiszpańskich.
Obrońca tytułu zrobił coś jeszcze, świadomie lub nie złamał – nie fizycznie, ale psychicznie – jednego ze swoich głównych rywali w walce o tytuł. Takie gierki to nic nowego. Starsi kibice pamiętają z pewnością, jak dekadę temu, w 2008 roku, na torze Laguna Seca Valentino Rossi za wszelką cenę wyprzedzał Caseya Stonera.
Australijczyk był w treningach szybszy od rywali średnio o sześć, siedem dziesiątych sekundy na okrążeniu, dlatego Włoch mógł jedynie liczyć na szybki atak po starcie i wybicie zawodnika Ducati z rytmu. Tak też zrobił, a sfrustrowany i sprowokowany Stoner zaliczył wreszcie wywrotkę, po której nie szczędził rywalowi słów krytyki. Co prawda przyznał się do błędu, ale narzekał na ostrą jazdę „Doktora”, który kontrowersyjnie wyprzedził go poboczem w w słynnym „korkociągu”. W tamtym sezonie tytuł zgarnął ostatecznie Rossi.
Nie wiemy o czym rozmawiali, ale w poniedziałek Lorenzo napisał na Twittterze, że otrzymał od Marqueza telefon z zapytaniem o jego stan zdrowia. „Szanuję to” – podsumował. Wkrótce dodał na swoim Instagramie dość filozoficzny opis, z którego między wierszami można chyba wytyczać, że żałuje swojego niedzielnego zachowania, bo chciałby „przeżyć te chwile w inny sposób”.
Mleko się jednak rozlało, tym bardziej, że w przyszłym sezonie panowie będą partnerami w Repsol Hondzie. Czy tak jak pod koniec sezonu 2013 Lorenzo zacznie grać va bank i jeździć po bandzie podczas pojedynków z Marquezem? Czy może jednak ochłonie i relacje obu Hiszpanów wrócą do normy?
I przede wszystkim; czy Waszym zdaniem Lorenzo ma jednak rację? O tym, że Marquez jeździ agresywnie, a czasami – jak w tym roku w Argentynie – przegina, wszyscy wiemy. To, co wydarzyło się w pierwszym zakręcie w Aragonii mieści się jednak chyba w ramach klasycznego, ostrego ale dobrego ścigania, prawda?
Foto: Ducati